Z samego rana wstałem i szybko wszystko przygotowałem. Niewielka ilość wody [do sprawienia komuś bliskiemu psikusa], schowana w małej butelce, trochę jedzenia i klasyczny, piknikowy koc w kratkę. Wszystko włożyłem do wiklinowego koszyka i pobiegłem do jaskini Jez. Spała na swoim posłaniu, słodko przy tym wyglądając. Powoli do niej podszedłem i usiadłem obok. Pocałowałem w policzek i szepnąłem:
- Hej... Już ranek...
- Co? - Spytała wadera, mrugając zaspanymi oczami. - Rusty? Co ty tu robisz?
- Smutno mi tam samemu. - Uśmiechnąłem się. - Przyniosłem śniadanie.
Uśmiechnęła się do mnie. Bardzo chciałem ją poprosić o to, by została moją partnerką, ale czekałem na odpowiedni moment. Gdy skończyliśmy wielkanocne śniadanie, zagadnąłem:
- Mam dla ciebie niespodziankę.
- Jaką? - Spytała zaciekawiona.
- Zamknij oczy. - Rzekłem z uśmiechem. Wziąłem buteleczkę z wodą i wylałem na Jez. Mogłem się spodziewać jej reakcji... Zaczęliśmy się gonić po jaskini, śmiejąc się przy tym głośno [chyba obudziliśmy wszystkie wilki w okolicy].
- Jak ja cię dorwę! - Krzyknęła, skacząc na mnie. Przekoziołkowaliśmy metr, po czym zatrzymaliśmy się. Przyparła mnie łapami do ziemi.
- Dorwałaś mnie... - Szepnąłem. - Więc co teraz?
< Jez? Nieźle. Takie optymistyczne opowiadanie o takiej godzinie... XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!