Pobieram nauki w innej watasze; uczymy się tam praktycznie każdej dziedziny przydatnej w codziennym życiu, przesiadywałam tam kilka godzin dziennie. Właściwie, była to szkoła należąca do Watahy Magii, ale uczyły się tam wilki z rożnych szkół. Moja mama, gdy jeszcze byłam dzieckiem, zapisała mnie do tej szkoły na kilka dobrych lat i muszę do niej chodzić mimo mojej woli - decyzji mojej matki nie idzie unieważnić, więc nie mam wyboru. Z racji tego, że kończy się semestr, nasz nauczyciel wiedzy o innych watahach postanowił dać nam wolną lekcję. Siedziałam więc na kamieniu i próbowałam czytać książkę, którą poleciła mi moja koleżanka. Zagłębiałam się jednak nie w treść lektury, a własne myśli, co było dla mnie dosyć typowe. I właśnie w tamtym momencie wydarzyło się coś, przez co mam już stuprocentową pewność, iż nigdy nie pojmę basiorów i ich zachowań... Był bowiem pewien wilk, którego znałam niecałe dwa lata. Na początku naszej znajomości miałam wrażenie, że mamy szansę być kimś więcej, niż przyjaciółmi. Następne półtorej roku było martwe: nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Ostatnio, od jakiegoś miesiąca zaczął wyrażać ponowne zainteresowanie moją osobą, ale nie wyobrażałam sobie niczego więcej, niż bycia jego kumpelą. W zasadzie to na niczym więcej mi nie zależało, jednak ostatnie wydarzenie wprawiły mnie w... co najmniej dziwny nastrój. Czyżbym była w stanie ponownie zaufać komuś, kto bardzo nadużył mojego zaufania?
Gdy odwróciłam stronę, nagle poczułam coś... bardzo dziwnego. Ktoś stał za moimi plecami i czule mnie obejmował. Doskonale wiedziałam kto to - tylko jedna osoba była tak wysoka... właśnie on. Nic nie powiedziałam, siedziałam nieruchomo, ale wciąż czytałam. W chwili kiedy poczułam, że opiera swoją głowę o moją, przestałam. Czułam, że coś we mnie drży. Z wielkim rumieńcem na pysku, wciąż siedziałam nieruchomo. Byłam bardzo spięta, dopóki ten nie puścił mnie i siadł obok. W dalszym ciągu starałam się czytać książkę, jednak to nie było wszystko, co basior postanowił uczynić, aby mi przeszkodzić. Kiedy na chwilę położyłam jedną z przednich łap, ten położył na niej swoją... zostaliśmy tak jakiś czas.
Następnie mieliśmy okienko, więc ja i moja jasnowłosa koleżanka postanowiłyśmy pograć amatorsko w szachy. Byłyśmy w tym jednak co najwyżej słabe. Z pomocą mojej koleżance przyszedł wilk, który jeszcze niedawno mówił, że mnie kocha... zabolało mnie to, że walczył teraz przeciwko mnie. Wtedy znów pojawił się on. Objął mnie łapą, rzucił chłodne spojrzenie moim przeciwnikom i zaproponował pomoc. Wiedział, że czuję się źle, ale nie pocieszał mnie, tylko pomógł pokazać, że pomimo złamanego serca potrafię być szczęśliwa i nie jestem tak słaba, za jaką wszyscy mnie biorą. Koniec końców, szachowej batalii nikt nie wygrał, gdyż musieliśmy iść na kolejne lekcje.
Dlaczego to zawsze wygląda tak, że jakiś basior mnie rani, a obok mnie zaraz pojawia się następny? Dlaczego nikt nie zostaje, tylko każdy odchodzi, dając szansę kolejnemu wilkowi? Nie rozumiem z tego praktycznie nic...
Gdy odwróciłam stronę, nagle poczułam coś... bardzo dziwnego. Ktoś stał za moimi plecami i czule mnie obejmował. Doskonale wiedziałam kto to - tylko jedna osoba była tak wysoka... właśnie on. Nic nie powiedziałam, siedziałam nieruchomo, ale wciąż czytałam. W chwili kiedy poczułam, że opiera swoją głowę o moją, przestałam. Czułam, że coś we mnie drży. Z wielkim rumieńcem na pysku, wciąż siedziałam nieruchomo. Byłam bardzo spięta, dopóki ten nie puścił mnie i siadł obok. W dalszym ciągu starałam się czytać książkę, jednak to nie było wszystko, co basior postanowił uczynić, aby mi przeszkodzić. Kiedy na chwilę położyłam jedną z przednich łap, ten położył na niej swoją... zostaliśmy tak jakiś czas.
Następnie mieliśmy okienko, więc ja i moja jasnowłosa koleżanka postanowiłyśmy pograć amatorsko w szachy. Byłyśmy w tym jednak co najwyżej słabe. Z pomocą mojej koleżance przyszedł wilk, który jeszcze niedawno mówił, że mnie kocha... zabolało mnie to, że walczył teraz przeciwko mnie. Wtedy znów pojawił się on. Objął mnie łapą, rzucił chłodne spojrzenie moim przeciwnikom i zaproponował pomoc. Wiedział, że czuję się źle, ale nie pocieszał mnie, tylko pomógł pokazać, że pomimo złamanego serca potrafię być szczęśliwa i nie jestem tak słaba, za jaką wszyscy mnie biorą. Koniec końców, szachowej batalii nikt nie wygrał, gdyż musieliśmy iść na kolejne lekcje.
Dlaczego to zawsze wygląda tak, że jakiś basior mnie rani, a obok mnie zaraz pojawia się następny? Dlaczego nikt nie zostaje, tylko każdy odchodzi, dając szansę kolejnemu wilkowi? Nie rozumiem z tego praktycznie nic...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!