Miejsce, z którego pochodziłam było piękne. Pewnego pochmurnego dnia około trzeciej nad ranem, zerwał się wiatr. Deszcz zaczął lać. Był to czwarty czerwca, czyli dzień, w którym zaczęło się moje cierpienie. Mimo tego, że byłam najsłabsza z miotu - trochę wstyd się przyznać - matka kochała mnie tak jak moich braci.
Nie miałam nadanego imienia od razu. Rodzice stwierdzili, że musimy czymś się wykazać, by imię nosić z dumą, chodziło im o to, żeby imię odzwierciedlało nasze życie, nas samych. Ja niestety nie panowałam nad mocami.
Bawiłam się z braćmi na polu, było fajnie. Lecz zadrapałam ich pazurem, na znak, że posunęli się za daleko, mianowicie uderzyli mnie w lewą łapę. Nie wiedziałam, że posiadam pazur śmierci. Jeden świst i bracia leżeli na ziemi. Widok był okrutny. Przez chwilę myślałam, że udają i obrażona odeszłam pod drzewo jabłkowe.
Po piętnastu minutach zorientowałam się, że tak naprawdę nie żyją. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Uczucia mną miotały, jak jesienny wiatr drzewami. Kochałam, nie lubiłam. Wybrałam śmiech.... ten wybór pozbawił mnie jakichkolwiek uczuć. Wbiłam wzrok w braci i z uśmiechem wyśmiewałam się z nich. Dlaczego? Sama nie wiem, ale było to chore.
Pod wieczór - w końcu musiał nadejść ten moment - przyszli po ''nas'' rodzice. Matka rzuciła się na ciała dzieci, opatulając je swoimi łapami i płacząc gorzko. Ojciec zaś spojrzał na mnie surowo, ze łzami w oczach. Nie pozwolił sobie na łzy, lecz było widać, że zadowolony nie był Położyłam uszy i wbiegłam na drzewo.
- To nie ja, przysięgam! Nie było mnie tu, wiem że nie powinnam dalej odchodzić, ale ten sad mnie korcił! - Rzekłam roztargnionym głosem, jednak w duszy dominował śmiech.
- Niewinni nie uciekają. - Rzekł ojciec srogo. - Więc złaź z tego drzewa! Chyba logiczne, że nie zabiłabyś braci. - Dodał ojciec po chwili namysłu.
Spełzłam z drzewa mozolnie. Powstrzymywałam się od śmiechu - sama nie wiem dlaczego, ale chciało mi się śmiać. Rozpacz matki była widoczna. Zawyła ona z całych płuc, jednak jej wycie było łamiące. Wróciłam do domu. Nie wiedziałam, że to dopiero początek moich zmartwień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!