sobota, 2 stycznia 2016

Od Hurtcalled Life - Maraton [Quest #4]

Wszystko zapowiadało się tak jak zwykle, wstałam rano i poszłam nad Wodospad Życia. Wyglądał zwyczajnie, jednakże to miejsce mnie już nudziło. Spędzałam czas ciągle nad tym wodospadem. Dzisiaj zamierzałam troszkę pozwiedzać okolice. Oczywiście wybiorę się w miejsca znane i bezpieczne. Nie chciałam mieć problemów, czy coś. Przed wyprawą jednak postanowiłam troszkę się poznęcać nad łaniami - czyli tak jak zwykle. Po moich zabawach ruszyłam w nieznane. Ciągle nie wiedziałam gdzie zmierzam, ale wiedziałam, że jestem bezpieczna. W końcu mam amulet. Śnieg sypał mocno, nie było możliwości odwołania wyprawy. Znaczy była, wcale nie musiałam nigdzie iść, ale chciałam. Czysta ciekawość. 
Pierwszy teren, który zwiedziłam to Las Czarnego Rumaka. Bardzo mi się tam podobało, bardzo ciekawe miejsce. W pewnym momencie nawet wydawało mi się, że widziałam karą klacz. Nie byłam pewna, może to tylko moja wyobraźnia, ale nieważne. 
Kolejnym miejscem była Sucha Łąka. Nie było tam jakoś szczególnie ładnie. Bardzo trudno mi się tam oddychało, ale to też nie jest ważne. Ruszyłam dalej. Teraz zaczęłam zwiedzać Łyse Stoki. Niestety, pogoda mi nie sprzyjała, lał deszcz. Myślę że to najładniejsze miejsce które do tej pory ujrzałam. 
Moim następnym celem była rzeka Condos. Szłam tam bardzo długo. Byłam już zmęczona, ale wiedziałam, że nad rzeką mogę się napić, więc miałam motywację do dalszej drogi. Gdy doszłam, padałam z łap. Odpoczęłam tam. Zbliżała się noc, a ja byłam daleko od jaskini. Postanowiłam zanocować tam. Było zimno, trzęsłam się. Pomyślałam o krwi łani, ona jest ciepła. Wstałam i poszukałam łani. Niestety nie znalazłam zwierzyny. Łapy mi odpadały, dlatego postanowiłam chwilę brodzić w rzece. Po tej odświeżającej kąpieli łap, byłam gotowa przebiec tą trasę jakieś pięć razy.
Ponownie ruszyłam w poszukiwaniu zwierzyny. Tym razem polowanie było udane: około północy znalazłam łanię. Myślałam, że drapnę i już, ale ta łania uciekała. Nie pozostało mi nic innego jak pogoń za nią. Łania była sprytna, raz ją widziałam za jednym drzewem, raz za drugim. Biegła jak opętana. Złapałam zadyszkę. Łania myślała, że jest niewidoczna, jednakże widziałam jej raciczki. Bez odpoczynku ruszyłam. Łania się nie spodziewała mojego ataku. Drapnęłam ją szponem i po sprawie. Cieszyłam się. Zjadłam ją, a jej krew wtarłam w sierść, było mi cieplej. Wróciłam nad rzekę, w końcu jutro czeka mnie droga powrotna. Rano wstałam, a ku mojemu zdziwieniu nie patrzyłam w konary drzew, lecz w bystre, zielone oczyska wilka. Podskoczyłam szybko i wystawiłam kły na znak  żeby się odsunął.
- Nie bij. - zarechotał wilk.
- Jak będę musiała, to pobiję. - Powiedziałam z pogardą. - Kim jesteś?! - Zakrzyknęłam na wilka.
- Stref. A ty? - rzekł.
- Hurtcalled Life. - Odpowiedziałam dumnie. - Z jakiej jesteś watahy? - Spytałam z ciekawością.
- Z żadnej, jestem z sekty. - Powiedział ze smutkiem w oczach.
- Yhym, no to lepiej tam wracaj, bo mam powody do rozszarpania cię. - Powiedziałam mu szczerze.
- Czyli to ty tak urządziłaś tamtą łanię? - Spytał z zaciekawieniem basior.
- Tak. I TO SAMO ZROBIĘ Z TOBĄ, JAK NIE PÓJDZIESZ! - Zakrzyknęłam wściekle.
Obcy wilk uderzył mnie w lewą łapę. Zdenerwowałam się i zrobiłam to, co uważałam za słuszne. - To twój koniec. - Powiedziałam ze spokojem, po czym rzuciłam się na jego szyję, wywołałam u niego w głowie koszmary, pomieszałam w psychice, po czym wzięłam zamach i zabiłam go mym pazurem. -Dobrze ci tak. - Mówiąc to splunęłam na wilka z pogardą. Coś mi podpowiadało, aby pomazać jego krwią po drzewach. Rozcięłam wilkowi brzuch i zaczęłam łapami bazgrać po drzewach teksty typu ''hahah'' albo ''śmierć jest blisko'', po prostu chciałam nastraszyć jego sektę. Zaczęłam iść zgrabnie w stronę jaskini, dumna i zadowolona z siebie. Szłam i szłam. Byłam już przy Lesie Czarnego Rumaka, kiedy zaatakowało mnie pięć wilków. Jeden z wilków trzymał wilka, którego zamordowałam.
- Czy to twoja sprawka, wilczyco o czarnej duszy? - spytał wilk z swoim - najprawdopodobniej - synem w pysku.
- Tak, owszem. A, i powiem wam ciekawostkę: jak nie opuścicie tego miejsca, to skończycie podobnie.
Wilki zdenerwowały się mocno. Wszystkie pięć rzuciło się na mnie. Pierwszego zabiłam pazurem, drugiego zagryzłam lecz gdy zagryzałam jednego z nich, inny podszedł od tyłu i ugryzł mnie w brzuch. Krew się lała. Kolejne dwa wilki zabiłam pazurem. Został tylko jeden. Ojciec. - Możesz uciec, a nie umrzesz. - powiedziałam, otwarta rana bolała jak diabli. - Wiesz, mnie i tak nie zabijesz. - Rzekłam, amulet schował się w sierści, więc wilk nie zrozumiał o co mi chodzi.
- Zabiję cię za mojego syna! - Ryknął wilk i rzucił się na mnie. Stałam w bezruchu, podbiegł, podskoczyłam, odbiłam się od jego głowy i wbiłam pazur w łopatkę. Wilk zdążył ugryźć mnie w zad. Krwawiłam mocno. Dopełzłam do jaskini. Innych wilków nie było, ale myślę, że i tak nikt by się mną nie zainteresował. Krwawe pasy na brzuchu i zadzie były widoczne. Poszłam nad Wodospad i obmyłam je. Wróciłam do jaskini, położyłam się. Zauważyłam wilka idącego w moją stronę, nie wiedziałam kto to, z osłabienia i braku dużej ilości krwi, zemdlałam. Obudziłam się w jakimś obozowisku, okazało się że to obozowisko tej sekty. Wstałam, a przed oczami ujrzałam ich szamana. Szaman próbował mnie zabić. Unikałam jego szponów. Byłam przykuta, nie mogłam go atakować. Szaman rzucił się ze szponami na brzuch, więc szybko w miejsce jego ataku wysunęłam łapę. Ugryzł łapę wraz z pazurem. Łapa bez szwanku, a szaman umarł. Ucieszyłam się. Rozkułam się i poszłam wymordować sektę.
Zaczęłam wszystkich dźgać pazurem. Było to dość dziwne, ale sądzę, że w przyszłości ta sekta mogłaby zrobić coś watasze. Zabiłam całą wioskę, czułam się świetnie. Miałam nadzieję, że nikt się nie zorientuje. Wymyśliłam nawet dobrą wersję na te rany, choć sądzę, że i tak mnie nikt nie spyta... pewnie nawet nikt nie zauważy, no ale cóż, bycie w cieniu ma swoje plusy. Nim zorientowałam się, gdzie jestem minęło sporo czasu. Wracałam powoli do jaskini, ale trudno było mi się utrzymać na łapach. Miałam łapy jak z waty, co jakieś pięć minut przewracałam się. Było to okropne, lecz miałam spokój. Zresztą i tak bym nie umarła. Dotarłam nad Wodospad i... przewróciłam się. Straciłam przytomność. Po godzinie się ocknęłam. 
- *Muszę zapłakać! Wtedy się uleczę.... hm.* - Pomyślałam.
Ruszyłam w stronę lasu. Szukałam jakiejś trującej rośliny. Po piętnastu minutach poszukiwań znalazłam roślinę, która wywołuje płacz. Przyłożyłam sobie kwiat do oczu i zaczęłam łkać. Moje rany zniknęły. Wróciłam do jaskini i ułożyłam się do snu, nie dbając o to, że woda w Wodospadzie Życia zafarbowała na czerwono.

QUEST #4 został zakończony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!