Dziś był właśnie ten dzień, miałam urodzić, jednak nie zapowiadało się na to. Widziałam, że Aro gdzieś poszedł.
- Pewnie poszedł na polowanie i za chwilę wróci. - pomyślałam i tak się też stało.
- Wstałaś. - Rzekł.
- Tak, bo przecież ile można spać?
- Masz rację, a jak tam się miewa mała Valixy?
- No, chyba dobrze. - Powiedziałam. W tej chwili mała kopnęła i krzyknęłam do Aro. - Kopie... chyba się zaczyna.
- Co!? - krzyknął. Zaczął szybko biec i myślałam, że zaraz tu mi się połamie, ale na szczęście się tak nie stało. Aro bardzo się o mnie troszczył, nie odstawał mnie ani na krok, aż w końcu zaczynało mnie to trochę wnerwiać, ale cóż, nie zakażę mu tego, w końcu był to mój partner. Bardzo go kochałam i żałowałam, że to nie jego dziecko, ale miałam nadzieję, że Aro będzie traktował Valixy jak własne dziecko. Aż w końcu krzyknęłam głośno:
- Tak, zaczęło się!
- Co takiego? Co mam robić?
- Nie wiem, idź może po Makkę!
Więc Aro poszedł. Ból był wielki, ale gdy ich nie było urodziłam piękna wilczycę. Kiedy Makka i Aro przybiegli, było już po porodzie. Aro mówił mi, że najadł się niezłego strachu przez to i mówił, żebym go tak nie straszyła. Ból był bardzo wielki, ale dla tego pięknego wilczęcia było warto. I tak jak postanowiliśmy z Aro, nazwaliśmy ją Valixy. Widziałam, że Aro bardzo dobrze dogaduje się z małą i miałam nadzieje, że będzie ją bronił jak własną córkę. Potem Makka mnie zbadała i powiedziała:
- Wszystko jest dobrze, nie musisz się martwić.
- Bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co, to ty przecież sama urodziłaś. - Rzekła i ostatni raz spojrzała na szczeniaka. - Ja muszę lecieć, do zobaczenia.
- No pa. - Uśmiechnęłam się.
Dziś był najpiękniejszy dzień w moim życiu i nigdy go nie zapomnę ale zobaczymy jak moja mała córeczka będzie sobie radziła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!