czwartek, 28 września 2017

Od Ilii - C.D. Milo "Drastyczne zmiany"


Umilkłam zastanawiając się nad odpowiedzią. Z jednej strony wolałam nie mieszać się ponownie w te sprawy, ale z drugiej odmiana może by dobrze zrobiła? Chociaż teraz chciałam być skupiona na małej Dream. Nie zamierzałam działać pochopnie, jak dawniej. Praktycznie teraz, cały czas patrzyłam na różne decyzje pod wieloma kątami, żeby jak najmniej dać się zaskoczyć. W końcu się odezwałam.
- Myślę, że jak znajdę opiekę dla Blue to się skuszę.
- Rozumiem. W razie czego, czekam na więcej informacji. A teraz chyba będę musiał wracać.
- Nie ma problemu. Do zobaczenia.
Kiedy wyszedł jeszcze machając łapą w progu jaskini, przymknęłam oczy, by wolno je otworzyć. Coś ukrywał, wyczuwałam, że chciał o coś zapytać. ale jednak tego nie zrobił. Kto wie, może wkrótce wyjaśni co go trapiło.
Wkrótce mała niebieska istotka wróciła z lekkim uśmiechem na swoim uroczym pyszczku. Radośnie wyznała, że coraz lepiej jej szło przy porozumiewaniu się, małymi krokami pokonywała swą nieśmiałość. Pogłaskałam ją po głowie.
- A jak tam, bawisz się z innymi?
- Mhm! To znaczy, dziś zaprosili mnie na przyszłe popołudnie zabaw pod okiem państwa Bet. Jeszcze nie ustalili pewnej daty, ale raczej będzie to gdzieś w przyszłym tygodniu. Będę mogła iść?
- Oczywiście - zgodziłam się. - Tylko teraz musimy wiedzieć, kiedy będziecie harcować.
- Mamy dostać odpowiedź jutro - dodała.
- To dobrze, teraz śmigaj zjeść zająca - uśmiechnęłam się, a Blue pognała jeść. Chociaż zastrzegłam jej, żeby jak najmniej podchodziła do mnie przez chorobę, sporadycznie przychodziła na przykład, żeby się przytulić. Nie mogła zachorować, mała nie zamierzała tak łatwo się poddać chorobie podczas trwania szkolenia.
Następnego dnia Blue Dream poinformowała mnie, że zabawy będą za 5 dni. Ponieważ czułam się lepiej, wybrałam się do Makki. Kiedy dotarłam pod jej jaskinię, zauważyłam jej zaskoczenie na mój widok, ale zaraz się przywitałyśmy. Musiałam się jej zapytać, czy po tych grach szczeniaków, mogłaby mieć na oku Dream na wypadek, gdybym wróciła później. Wadera ku mojej radości zgodziła się i nie wnikała czemu ją oto proszę. Byłam jej za to wdzięczna. Zaraz potem, poszłam spokojnym krokiem do Milo, dając mu znać o wolnej chwili na to spotkanie. Kiwnął zadowolony głową i zaraz znikłam, bo miał pacjenta.
Nastał ten dzień. Zdrowie wróciło mi całkiem, wygrzewanie przyniosło oczekiwany skutek. Godzinę przed puszczeniem małej, zjadłyśmy dwa spore zające, przy czym powiedziałam jej o moim możliwym spóźnieniu. Nie przejęła się tym, widać bardzo przeżywała to popołudnie z innymi szczeniakami. O umówionym czasie odprowadziłam ją do innych i się pożegnałam. Z Milo miałam się spotkać w połowie drogi do naszych jaskiń, ale z daleka mogłam jeszcze zobaczyć, jak grupa młodych wilczków wesoło sobie hasała, nawet z tej odległości słyszałam ich śmiechy. Uśmiechnęłam się pod nosem i wówczas zjawił się basior. Wymieniliśmy się pozdrowieniami i uśmiechami.
- To, co robimy, gdzie idziemy? - Zapytałam się zaciekawiona, jak tylko ruszyliśmy.
- Tajemnica - odparł zadowolony. Rozbawiona przewróciłam oczyma.

<Milo?>

Ilia używa przedmiotu!

Używa: Eliksir Młodości
Data zakupu: 28 wrzesień 2017
Działanie: Ilia zostaje odmłodzona o 12 księżyców.

poniedziałek, 25 września 2017

Od Anais - Trudne znajomości

W nawiązywaniu nowych kontaktów byłam kiepska. Nie tylko wywodziło się to z mojego charakteru, lecz również z tego, że dopiero od niedawna Inez pozwoliła mi opuszczać jaskinię na własną łapę. Wielki przełom zarówna dla mojej matki, jak i dla mnie był dla nas nowością, którą każda odbierała w inny sposób. Dla mnie było to niesamowite i odprężające, a dla niej przytłaczające i wprowadzające ją w zdenerwowanie. Bała się, że mogłabym zawędrować na tereny należące do Fortis Corde. Nie powiem kusiło mnie, żeby złamać jej nakaz, ale podświadomie czułam, że nic dobrego by z tego nie wniknęło.
Wielkimi krokami zbliżał się dzień, w którym można było mnie oficjalnie nazwać dorosłym osobnikiem. Ekscytowało mnie to, a jednocześnie przerażało. Szczeniakiem bądź co bądź było się przez krótką część swojego życia, a dorosłym aż do śmierci. Chciałam wykorzystać dobrze te najmłodsze lata, ale świat w pewien sposób mnie przerażał.
Zawędrowałam w las, idać brzegiem rzeki, której nazwy jeszcze nie zdążyłam poznać, bowiem dopiero za jakiś czas miałam zacząć wraz z Gisei poznawać ziemie należące do Viridi Agmen. Nie czekając, postanowiłam, że zrobię to na własną łapę.
Łapy starałam się stawiać ostrożnie, abym przypadkiem nie poślizgnęła się na jakimś z kamieni i wpadła do wody. Pływać nie umiałam, a przynajmniej jeszcze tego się nie nauczyłam, choć z pewnością mogłam stwierdzić, że czułam niewyjaśniony pociąg do pełnej głębi cieczy. Kusiła mnie, jakby wołając, ale nie po to, abym się w niej utopiła, a zasmakowała mocy, którą zdawała się posiadać.
Poddając się, przystanęłam w pewnej odległości od źródła wody i wychylając łeb, spojrzałam w odbicie w wodzie. Jedyną rzeczą, którą w sobie lubiłam były oczy, które z ciemnych zmieniały się z wolna w jaśniejsze, połyskujące złotem tęczówki. Nie dziwiło mnie to, bowiem byłam szczeniakiem, a mój wygląd jeszcze się kształtował. 
Szmaragdowe spojrzenie spoglądało na mnie z mojego odbicia w wodzie. Odwróciłam wzrok i westchnęłam cicho. Nie miałam pojęcia do kogo należały owe oczy, ale miałem dziwne przekonanie, że należały do bliskiej mi osoby. Wiele razy zastanawiałam się czy mogły należeć do jakieś zmarłej siostry, a może ciotki, o której nie chciała mi powiedzieć Inez.
Zerknęłam przelotnie na odbicie, gdzie wciąż widziałem zielone oczy. Uderzyłam łapą w wodną taflę, zakłócając tym samym jej spokojny przepływ i wywołując na jej powierzchni drobne fale. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś mnie obserwował. 
Szybko przeleciałam wzrokiem dookoła, zatrzymując spojrzenie na ciemnym basiorze. 

< Avalon? >

niedziela, 24 września 2017

Ogłoszenia parafialne

Siema siema kurcze witam

Na początek ważne:
  1. Wszystkie szczeniaki mają czas do końca października z napisaniem opowiadań do wilczej szkoły. Tyczy się to KAŻDEGO, nieważne kiedy się urodził i ile zostało mu do napisania. Na początku listopada wywalimy wszystkie szczeniaki, które tych opowiadań nie napisały.
  2. Można zapisać się na walkę. Wiadomo chyba jak to działa. Darmowy exp i tak dalej, więc myślę, że warto. Każdy może zgłosić max 3 wilki, Alfy i Bety się w to nie wliczają, gdyż dla nich jest to obowiązkowe.
  3. Do połowy przyszłego miesiąca (tj. 15 października) postarajcie się ograniczać pisanie do części administracji (ja, Julia, Alex) z powodów prywatnych. Po prostu nie zaczynajcie na razie żadnej nowej serii z nami. Fabularne rzeczy szykujemy, a KJK nie ma kiedy, bo tonie w opkach do dokończenia. Może w końcu nauczy się systematycznej pracy ;*

To tyle z ważnego, czas na zbędne pitolenie.

No cóż, jak widać, zrypaliśmy znowu, członkowie będący tu dłużej już wywracają oczami, bo widzieli tego typu posty już wiele razy i choć obiecywaliśmy, wylewaliśmy łzy i żale, nigdy się nie poprawiliśmy. Jednak zawsze mieliśmy coś na swoje usprawiedliwienie.
Tym razem nie mamy.
Tak czasem jest, że trudno ogarnąć życie i jakoś się pozbierać do kupy. Szczególnie kiedy przychodzi jesień, szkoła, ciemność i deprecha. Wtedy jedyne, co każdy człowiek robi to siedzenie z maślanymi oczami przed oknem w sweterku i popijanie herbatki myśląc o sensie życia i przemijaniu. No i tej jesieni tak właśnie jest, że nikt z tych główniejszych adminów nie potrafi nic ze sobą zrobić.
Możliwe, że Alexis opuści nasze szeregi. Ostatnio regularnie przebywa w szpitalu i nie ma za bardzo czasu, siły, ochoty, ani możliwości, by wchodzić na WKW. Ja również, więc nie umiemy pomagać Julii tak, jak powinniśmy, a właściwie wcale. No a Julia też niewiele robi, powodów jest wiele, no kurczę, myślę, że to rozumiecie.
Powiem szczerze, że trzeba było się przestawić. Zajęło nam to prawie miesiąc. Nowi ludzie, nowe budynki, nauczyciele, zadania, zapiernicz, wyścig szczurów, te sprawy. Ale w końcu chyba się udało i powrócimy do normalnego trybu na blogu. Niczego nie mogę jednak obiecać.

Idźcie w pokoju Chytrusa, amen.

~ Anonuś

Od Clive'a - C.D. Samsawell'a "Śnieżka"


Sealiah — ciotka Sairy, odwiedzała nas co jakiś czas. Tym razem przyszła wraz z Samsawell'em, co było wielkim zaskoczeniem zarówna dla mojej przyjaciółki, jak i dla mnie. Kiedy biała wadera zobaczyła ojca po raz pierwszy od dłuższego czasu, rzuciła mu się na szyję. Nie krzyczała na niego ani nie zrobiła wyrzutów. 
— Tak się cieszę, że cię widzę ojcze — wyszeptała na tyle głośno, abym wraz z Sealiah mogliśmy ją usłyszeć.
Uśmiechnąłem się delikatnie, spoglądając z wdziecznością na ciocię Sai, która odwzajemniła mój gest. Nie trudno było się domyślić, że to dzięki jej wpływowi odwiedził nas Well. Jedynie siostra potrafiła do tego doprowadzić.
Samsawell nic nie odpowiedział, a za to wtulił się mocno w córkę. Głaszcząc ją wolno po głowie, gdy się rozpłakała. Cały żal i smutek wylewały się z niej hektolitrami. Na obliczu samotnego ojca można było dostrzec coś w rodzaju bólu, ale również niepewności. Wciąż bał się mieszać w problemy Sairy.
— Chcesz ją zobaczyć? — zapytała Sai, spoglądając ostrożnie na Well'a.
Basior nieprzekonany do propozycji, niezbyt chętnie skinął głową.
Moja przyjaciółka zawołała Thistle z jaskini, a gdy ta opuściła grotę, posłała nieznanemu dziadkowi przepełnione lękiem spojrzenie. Spięty wilk, zlustrował wnuczkę, jakby oceniając ją czy na pewno nie była jakimś potworem. 
— Thistle to Samsawell, twój dziadek — wtrąciła się Sealiah. — Well, to Thistle.
Przedstawienie ich sobie wzajemnie trochę pomogła, a napięcie nieznacznie opadło. Może i nie było to najlepsze i najdłuższe spotkanie, ale ważne, że jakieś było. Na pierwszy rzut było widać, że ciemny basior podchodził do wnuczki z ogromną rezerwą. 
— Cieszę się, że mogłam wreszcie go zobaczyć — przemówiła cicho Saira, gdy zostaliśmy sami, a Thistle poszła spać do sąsiedniego pomieszczenia i było słychać jej pochrapywanie. — Ale nie jestem pewna czy będzie chciał tu przyjść ponownie. Spodziewałam się, że to spotkanie coś zmieni, jednak myliłam się — dodała ze smutkiem.
— Hej — mruknąłem cicho, podnosząc do góry jej podbródek i tym samym kierując jej spojrzenie na moje. — Nie martw się, za jakiś czas powinno być dobrze. Daj mu czas.
Saira cicho westchnęła, przymykając na chwilę oczy, po chwili spuszczając wzrok.
— Może masz rację, ale boli mnie to. Nie mogłam liczyć na własnego ojca w chwili, której potrzebowałam go najbardziej — wyszeptała. — Ale za to byłeś ty. — Podniosła na mnie swoje lodowe oczy.
Przyjaciółka przebiegła uważnie spojrzeniem po mojej twarzy, jakby starając się czegoś w niej doszukać. Niespodziewanie położyła mi łapę na policzku. Biło od niej przyjemne ciepło.
— I naprawdę jestem ci za to wdzięczna. Dziękuje ci. — Uśmiechnęła się, zabierając łapę.
— Wiesz, że nie musisz mi dziękować, prawda? — wymamrotałem, spoglądaj to na jej usta, to na oczy.
Zbliżyła do mnie swoją twarz.
— Wiem — odparła, a jej oddech owiał mój policzek.
W napięciu wyczekiwałem tego co dalej nastąpi.

< Sai? >

Od Anais - Te ciekawsze i te nudniejsze zajęcia

Gisei od razu zgodziła się zostać moim Mistrzem, po tym jak ją poznałam. Nie wiem co moja mama powiedziała jej na mój temat czy raczej jak wyjaśniła moje istnienie, ale to najmniej mnie interesowało. Dla mnie liczyło się, że posiadałam Mistrza.
Pierwsze zajęcia miały odbyć się dzisiejszego ranka. Zarówno ja, jak i sama Gisei, byłyśmy bardzo poddenerwowane. Punktualnie wstawiłam się pod jej jaskinią, za co Mistrzyni mnie pochwaliła. 
— Na początek zacznijmy od teorii. — Uśmiechnęła się, siadając pod ścianą swojej jaskini. — Rozsiądź się wygodnie. — Wskazała zachęcająco łapą miejsce naprzeciw siebie. Kontynuowała wypowiedź, kiedy usiadłam. — Wataha Krwawego Wzgórza dzieli się na cztery Klany: Fortis Corde, Viridi Agmen, Luminosum Iter i Cecidisti Stellae. Każdym kolejno z nich rządzi: Avalanche wraz Eliasem, którzy dochowali się już własnego potomstwa, Savior, Estranged wraz Echo i jej partnerem Zero, Fallen i Althen, którzy mają syna. Pierwszy z dwóch Królewskich Klanów, czyli Fortis Corde specjalizuje się w walce, nasz w zielarstwie i polowaniu, Luminosum Iter w magii, z kolei ostatni, zwany inaczej Zdradzieckim Klanem w najemnictwie — wyjaśniła mi dosyć szczegółowo. — Masz odnośnie tego jakieś pytania? 
Zastanowiłam się chwilę.
— Owszem, na jakich terenach znajdują się poszczególne Klany?
— Nasz, jak sama widzisz zajmuje teren tropikalny, Fortis Corde umiarkowany, Luminosum Iter zimowy, a Cecidisti Stellae zamieszkuje pustkowia — odpowiedziała. 
Nazwy Klanów powtarzała dosyć często najpewniej po to, abym się ich szybciej wyuczyła. 
— Możemy teraz przejść do nauki zielarstwa, chyba, że wolisz poznanie terenów? — Gisei pozwoliła mi dokonać wyboru.
— Może być zielarstwo — odparłam.
Wolałam przebrnąć przez nudniejsze lekcje.
— Dobrze, akurat tak się składa, że większość ziół mam przy sobie, więc mogę ci niektóre z nich sprezentować — rzekła. — Chodź za mną. — Wstała.
Szłam dwa kroki za Gisei w głąb jej groty. 
— Poczekaj tutaj — nakazała, znikając w ciemnościach, po czym wyłoniła się z nich niosąc ze sobą worek. 
Położyła go na ziemi przede mną. 
— Ostatnio nazbierałam trochę roślin — wyjaśniła, napotykając moje pytające spojrzenie. 
Skinęłam lekko głową, co prawda wolałam poznanie terenów, ale chciałam wpierw przebrnąć przez nudniejsze zajęcia. 
— Może zacznijmy od tego — Mistrzyni powiedziała do siebie, wyciągając z torby nieznany mi kwiat.Był niebieski i pachniał całkiem ładnie. — To jej Lazuryt. — Dała mi roślinę do łapy, abym mogła lepiej się jej przyjrzeć. — Rośnie wyłącznie na terenach Luminosum Iter. Nie ma konkretnych właściwości, ale można z niego przyrządzić dobre napary z jego płatków.
Wyjęła kolejny kwiat, który tym razem dla odmiany zamiast płatków, posiadał pomarańczowe pręciki.
— Czujka. Rośnie na naszych terenach, jak i na ziemiach Fortis Corde — rzekła.— Powinien mieć fioletowawe końcówki, ale eksplodowały one wcześniej, kiedy go dotknęłam — powiedziała z ulgą, wspominając jakieś niezbyt przyjemnie zajście. — Musisz wiedzieć, że jego końcówki pękają, gdy się ich dotknie, oblewając przy tym jakby wrzącą wodą. Co prawda wywołuje znikome obrażenia, ale co innego kiedy jest to krzew, a nie pojedynczy kwiat. W przypadku krzewu następuje reakcje łańcuchowa, a wtedy promień eksplozji może dochodzić do pięciu metrów.
Gisei pokazała mi jeszcze parę innych roślin i wyjaśniła, jakie mogą posiadać właściwości czy na które uważać. Stwierdziła, że pokaże mi w niedługim czasie księgę, gdzie są spisane wszystkie rośliny wraz rysunkami, abym mogła zobaczyć na przykład Tubalnik, które nie były dla mnie osiągalne, bowiem rosły na teranch Cecidisti Stellae. 
— Myślę, że będziemy już kończyć. Następnym razem oprowadzę cię po terenach i dokończymy lekcje zielarstwa, a jeśli twoja mama będzie miała czas i na to pozwoli, przedstawimy ci inne wilki. — Uśmiechnęła się ciepło. 
— Dziękuje ci i do zobaczenia! — krzyknęłam, odchodząc w stronę swojej jaskini.
Nie mogłam się doczekać kolejnych zajęć.

< Gisei? >

Od Sam'a - C.D. Ivy "Wytrwały cel"


Ostateczny i jednocześnie najsilniejszy argument, pozostawił Ivy na miejscu. Desperację zastąpiła ulgą. Siedziałem obok towarzyszki, dotąd, aż basior z wrogiego Klanu nie odszedł. Wolałem mieć pewność, że wadera nie postąpiłaby inaczej, gdybym odszedł.
— Odszedł — wymamrotałem bez wyrazu.
— Najwidoczniej — przytaknęła Ivy, odkładając Parasyte na bok. Spojrzałem kątem oka na jej broń, po czym znowu przeniosłem wzrok na wodę, aby upewnić się, że członka Cecidisti Stellae na pewno tam już nie było.
— Nadal się boisz? — zapytała Ivy, a w jej oczach dostrzegłem coś na wzór troski. 
Chciałem zaprzeczyć, ale spostrzegłem, że się trzęsłem. Westchnąłem cicho, nie widząc sensu, aby zaprzeczyć. Bałem się i to cholernie, ale o nią, nie o siebie.
— Tak. Muszę się tylko uspokoić — powiedziałem pewnie. 
— Dobrze. 
Czułem jak z wolna bicie mojego serca przybierało wolniejsze tempo, a niedawne przerażenie odchodziło w zapomnienie. Odetchnąłem głęboko po raz ostatni, czując się już całkowicie zrelaksowanym. 
— Już dobrze? — upewniła się Ivy, nachylając się i zaglądając mi w oczy. 
— Yhym — mruknąłem, uśmiechając się delikatnie i czując niemałe skrępowanie jej intesywnym spojrzeniem wlepionym we mnie. 
— To świetnie — odetchnęła z ulgą. Ponownie spojrzała na mnie. — Nie masz dzisiaj przypadkiem pierwszych lekcji z Pattonem? — dopytała się. 
— Ano mam — przyznałem. — A skąd o tym wiesz?
— Mam swoje źródła. — Uśmiechnęła się tajemniczo.
Rzeczywiście, miała swoje źródła i to wiele. Mogli jej powiedzieć o tym moi rodzice, jak i zarówno para Beta. Jakby nie patrzeć Ivy była najlepiej doinformowanym członkiem naszego Klanu z wilków posiadających niską rangę. 
— Dobrze, to później odprowadzę cię do Pattona, ale może przedtem coś zjedzmy — rzekła. 
— To brzmi nieźle — odparłem.
Moje skrępowanie wobec Ivy zaczynało powoli znikać, ale równie dobrze mogło to być chwilowe. Wciąż się przy niej rumieniłem.

< Ivy? >

Od Clive'a - Natura Księżycowego

Do swojego starego mieszkania wróciłem z sentymentu. Thistle powoli dorastała, ale jakoś nie chciałem wyprowadzać się od Sairy. Zbytnio przyzwyczaiłem się do obecności przyjaciółki i jej córki. W dodatku bycie Mistrzem Thistle dawało mi wiele radości, a mała była dosyć pojętym uczniem. Byłem dumny z uczennicy. 
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Liche, wyliniałe już posłanie było niezdatne do użytku, a oprócz niego nie miałem niczego przydatnego. Moja dawna grota świeciła kompletnymi pustkami i była cholernie zakurzona. W końcu od paru tygodni nikt jej nie zamieszkiwał. Nawet rozmiarowo była niczym przy jaskini Sairy.
Westchnąłem cicho. Pragnąłem móc nazwać ją w niedługim czasie moją partnerkę. Dokładnie pamiętałem słowa Samsawell'a, który mówił mi, że chciałby, aby jego córka znalazła sobie kochającego partnera i ułożyła życie. Jego oczekiwania nie spełniły się, a przynajmniej jeszcze nie
Opuściłem swoją dawną jaskinię w ponurym nastroju. 
Myślami zawędrowałem do moich pierwszych dni w Luminosum Iter. Wybór, którego dokonałem — może i był przypadkowy, ale to on pozwolił mi trafić na wspaniałe wilki. Saira, Thistle, Samsawell i Sealiah... Cholernie chciałem zostać częścią tej rodziny.
— Oj! Wybacz. — Usłyszałem, gdy wpadł na mnie mały szczeniak o imieniu Aaron.
— Nie szkodzi. — Uśmiechnąłem się do niego w odpowiedzi. — Gdzie tak pędzisz? 
— Do mamy — odparł młodzik. 
Roześmiałem cicho, po czym poczochrałem po łbie.
— To pędź, pędź, ale uważaj, gdzie biegniesz — napomniałem go.
Aaron grzecznie podziękował, po czym ruszył w dalszy bieg. 
Wiedziałem, że szczeniak samotnie był wychowywany przez niejaką Nadrix. Kiedyś dane było mi ją spotkać, lecz pamiętałem ją jak przez mgłę. Nie wpadaliśmy na siebie często, o ile w ogóle, ale musiałem przyznać, że w jej towarzystwie czułem się dziwnie, więc dziękowałem za rzadkie spotkania z nią niebiosom.
Nie sądziłem jednak, że akurat dzisiaj będzie mi dane ją ponownie spotkać.

< Nad? >

Od Milo - C.D. Ilii "Drastyczne zmiany"


W nieszczęściu Arcuna dopatrzyłem się szczęścia dla siebie. Mogłem mieć jakieś szanse u Ilii, a nie ukrywając wilczyca wpadła mi w oku i naprawdę miałem ochotę ją poznać. Blue Dream traktowałem z początku jak przeszkodę, ale trudno nie było polubić tej kuleczki. Ale czy widziałem siebie w roli ojca?
Martwiłem się o Ilię, ale nie miałem czasu, aby ją odwiedzić, choć mieszkało bardzo blisko. Rozpoczął się sezon zachorowań, więc różne wilki, zdarzyły się nawet dwa należące z Luminosum Iter, przychodziły do mnie. Na okrągło musiałem własnoręcznie wyważać mikstury lub chodzić po nie do Virigi Agmen do alchemiczki Inez. Była ciężko, ale wreszcie dzisiejszego popołudnia znalazłem czas.
Ilia leżała na posłaniu otulona zwierzęcymi skórami. Zakasłała, po czym zdając sobie sprawę z mojej obecności, podniosła wzrok znad książki. Jej oblicze rozjaśniło się, gdy mnie dostrzegła.
— Nareszcie jakaś miła twarz — zażartowała. 
— Ciebie też miło widzieć — odparłem. Rozejrzałem się po jaskini. — Gdzie masz Blue?
— Makka się nią zajmuje — odpowiedziała.
Uniosłem brwi.
— Widzę, że się zakumplowałyście — powiedziałem.
— No nie wiem — rzekła z powątpiewaniem. — Powiedźmy, że znalazłyśmy ze sobą nic porozumienia. 
— Okay, to i tak dobrze. 
Na moje słowa uśmiechnęła się.
— A u ciebie jak? — zagadnęła po chwili.
— Ze znajomościami? — upewniłem się. — Ano nie jest źle.
Ilia zakasłała po raz kolejny.
— Jak widzisz moja grypa żołądkowa przemieniła się w przeziębienie, super co? 
— Tak, bardzo, ale grunt, że masz przyjaciela uzdrowiciela. — Mrugnąłem do niej, a ona się zaśmiała.
— Fakt.
Usiadłem nieopodal niej. Zastanawiałem się czy nie zejść na temat Arcuna, bo gnębiła mnie tak kwestia, ale nie chciałem zniszczyć jej dobrego nastroju. Rozpocząłem za to inny temat.
— Dałabyś się gdzieś zaprosisz, gdy wyzdrowiejesz? — zapytałem, po czym odchrząknąłem znacząco.
Ilia uśmiechnęła się delikatnie, przechylając przy tym lekko głowę w bok.
— Czy to zaproszenie na randkę?
— Powiedzmy. — Nie owijałem w bawełnę.

< Ilia? >

Od Arcady'ego - C.D. Sierry "Trudny wybór"


Spojrzałem na nią, poważniejąc. 
— Ty chyba nie myślisz o niczym takim? — zapytałem.
— Nie, nie. — Zaprzeczytała gorączkowo gestykulując przy tym łapami. — To było głupie pytanie, zapomnij o nim.
Westchnąłem cicho.
— Czułbym się z tym źle — odparłem z niechęcią.
Nie lubiłem rozmawiać o swoich uczuciach. Sierra o tym wiedziała, dlatego też posłała mi zaskoczone spojrzenie. W jej wyrazie twarzy coś się zmieniło. I wiedziałem, że ponownie zaczynamy schodzić na intymniejszy tor.
— Zaczyna się już robić późno, Arcady — mruknęła Sierra, zakańczając tym samym temat. — Powinniśmy już się rozejść.
Odwróciła się.
— Sierra — powiedziałem miękko, wyprzedzając ją i stając przed nią.
Położyłem jej łapy na policzkach, po czym zmusiłem, aby podniosła na mnie swoje oczy. Widziałem w nich smutek, który zaczynał być coraz częstszy. Nasze uczucia zaczęły się komplikować. Ona też to zauważyła.
— Jesteś dla mnie ważna, ale nie możemy sobie pozwolić na nic więcej — mówiąc to, spojrzałem jej głęboko w oczy, starając się doszukać w nich zrozumienia. — Wiesz o tym prawda?
— Tak, wiem — odparła cicho, spuszczając wzrok.
Zabrałem łapy. 
— Ale nie chodzi o to Arcady... Nie tylko o to — szepnęła. — Boję się co może się stać jeśli ktoś nas nakryje. 
Ciągłe wątpliwości męczyły mnie i ją. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że znajdujemy się w cholernie trudnym położeniu. Pod wpływem emocji przytuliłem ją do siebie, kładąc łeb na jej ramieniu.
— Sier, nie jesteś mi obojętna, ale chcę, żebyśmy zostali tylko przyjaciółmi — mruknąłem cicho do jej ucha. 
Zachichotała cicho.
— Również tego chcę, ale będzie to piekielnie trudne.
W pewien sposób ulżyło mi, że oboje byliśmy świadomi tego co wobec siebie czujemy. Odsunąłem ją od siebie, po czym uśmiechnąłem się delikatnie.
— Do kolejnego spotkania.
— Do zobaczenia — odparła, uśmiechając się szerzej ode mnie.
Odchodząc czułem, że w jakiś sposób wyznałem jej uczucia. Ulżyło mi, bowiem za długo dusiłem je w sobie. Nienawidziłem swoich słabości, ale był jeden wyjątek.

Od Sierry - C.D. Arcady'ego "Trudny wybór"


Kiedy zauważyłam, że samiec wstrzymał oddech - bo, nie oszukujmy się, było to widać - speszyłam się, nie wiedziałam, czy powiedziałam coś źle... Ale gdy wróciliśmy do poprzednich nastrojów, wiedziałam, że już jest dobrze. 
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się delikatnie.
Wszystko zaczęło mi się mieszać nagle... Znów myślałam nad tym, co może się stać przez nasze relacje... I poczułam się źle... Zdradzam tą Estranged, Echo, cały klan, dla jednego wilka... Cóż. Być może to błąd, ale istnieje tez opcja, że dobrze postępuję... dobrze w jakiś sposób i dla kogoś innego. Ciekawiło mnie, co by nas spotkało, gdyby nas odkryli. Wyrzuciliby nas? Zabili? Nie wiem... i nie chcę wiedzieć. 
- Wiesz co, Arcady? - mówiąc to, przysunęłam się do wilka.
- Hm? - mruknął, wyczułam na sobie jego wzrok na sobie.
- W zasadzie, to nic. - uśmiechnęłam się delikatnie i wtuliłam się w futro na szyi wilka, po czym ponownie odsunęłam się i wstałam, uważnie rozglądając się.
- Aha... - prychnął basior, wlepiając wzrok we mnie.
- Ale... - urwałam, po czym zwróciłam oczy ku samcowi. - Goń mnie! - zakrzyknęłam uderzając łapą jego boku.
Poderwałam się do biegu, po czym wybiegłam z jaskini, biorąc ostry zakręt na śniegu. Ćwiczyłam trochę bieganie... Miałam nadzieję, że okaże się, że chociaż o 0,1% było trudniej mnie złapać. Po chwili samiec puścił się za mną, a ja sunęłam przez śnieg jak strzała, jednak po jakimś czasie dogonił mnie. Kłapnął obok mnie zębami i specjalnie zwolnił, żebym dalej mogła uciekać. Jednak ja zatrzymałam się, jadąc jeszcze kilka metrów do tyłu na śniegu. 
- No, wiesz. A j.... - wtedy natrafiłam łapami na koniec klifu, z którego ześlizgnęłam się, trzymając się przednimi łapami brzegu. 
- Sierr, wiesz co? Myślę, spadasz. - stwierdził, przechylając łeb na bok i uśmiechając się łobuzersko.
- Doprawdy? Nie wiedziałam. - wtedy basior podszedł bliżej do mnie i prawie dotknął nosem mojego nosa.
- To teraz już wiesz. - zaczął się zbliżać, a ja zarumieniłam się delikatnie. Jednak wyminął mój pysk i złapał moje korale, próbując wciągnąć mnie na klif, co mu się udało, jednak, żeby wyglądało, iż ja też się staram, spróbowałam się podciągnąć.
- Dzięki. - rzuciłam, a rumieniec zniknął. Sierra, o czym ty myślisz?
- Spoko. - odparł, a ja uśmiechłam się.
- Arcady, mam pytanie... Tak w ogóle, co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że mnie już nie ma? - podtruchtałam do niego, patrząc w jego oczy z ciekawością.

< Arcady? Przepraszam za to czekanie. >w< >

wtorek, 19 września 2017

Od Esmé - Niepotrzebne wilki

Dni po pierwszym biciu serca mijały doskonale. Zapewnione jedzenie, opieka, ciepło, dach nad głową. Jednak, wszystko kiedyś się kończy. Razem z moim rodzeństwem musieliśmy w końcu wybrać Mistrzów, którzy poprowadzą nas przez życie. Mogłabym wybrać na Mistrza dziadka - wiedział on przecież bardzo dużo i z pewnością wiele by nas nauczył. Jednak nie - wolałam kogoś innego. Nie chciałam obarczać dziadka sobą jeszcze bardziej. Niepotrzebne wilki nie powinny niepotrzebnie zawracać głowy innym, ważniejszym i potrzebniejszym wilkom. Moje rodzeństwo miało duże szanse w przyszłości być KIMŚ: a ja? A ja jestem i będę nikim, niestety. Z losem trzeba się pogodzić. Z losem niepotrzebnego wilka.
Wynurzyłam się spod futra karibu, wzdychając głośno. Yamata i Chase jeszcze spali, więc po cichu wyszłam z naszej sypialni i udałam się w kierunku trzeciego, dodatkowego pomieszczenia, od którego rozchodziły się dwa rozwidlenia. Dużo myślałam nad tym ostatnio, czy serio jestem niepotrzebna. A może jestem potrzebna tylko do niańczenia rodzeństwa? Czasem potrafili być męczący. A Yamata ciągle płakała. I bywało tak, że nie chciała się bawić... Nie mam jej tego za złe, o nie, tylko... po prostu jej charakter potrafi być irytujący. A może to ja jestem ta irytująca, zła i... i właśnie niepotrzebna? Tak, to na pewno to drugie. Niestety, nie odziedziczyłam charakteru i "ważności" po moim ojcu. 
Wracając: usiadłam sobie przed wyjściem i patrzyłam na wschodzące słońce. Ciepłe i delikatne, świecące bladym światłem promienie Złotej Kuli przedzierające się przez korony drzew, delikatnie oświetlały moją twarz. Westchnęłam głośno.
A gdybym tak... po prostu... Odeszła? Czy by to zaszkodziło? A może pomogło w jakiś sposób? Nie wiem. Naprawdę, nie wiem.
Po jakiejś chwili wyczułam na sobie zaskoczony wzrok Jason'a. Odwróciłam się w jego stronę, a on zlustrował mnie wzrokiem od czubka nosa, po końcówkę ogona.
- Co tu robisz? Jest tak wcześnie... gdzie twoje rodzeństwo? - zadał mi dwa pytania.
- ... - westchnęłam głośno. - Dziadku... A mogę ja cię o coś spytać?
- Zamieniam się w słuch. - rzekł niepewnie, siadając przede mną.
- Czy... czy ja zawsze muszę być z rodzeństwem? No tak... przecież tylko od tego jestem...
- Ale... - basior chciał mi przerwać, jednak nie pozwoliłam mu na to.
- ... przecież kiedyś nie będą mnie juz potrzebować. Znajdą partnerów, założą rodzinę. A mnie wyrzucą w kąt, jak zwykłego śmiecia. Do niczego się im nie przydam i... - tym razem jednak wilkowi udało się wtrącić.
- Dość. - powiedział powoli surowym i ostrym tonem, jakiego jeszcze w życiu nie słyszałam i który sprawił, że położyłam uszy po sobie. - Nie masz prawa tak mówić.
- Nawet, jeśli to prawda? - zmrużyłam oczy i wyprostowałam się. Nie zamierzałam dać za wygraną, nie zamierzałam dać wilkowi tej satysfakcji, o nie.
- Skończ, Esmé. Przeci-
- Halo, co tu się dzieje? - do pomieszczenia wszedł mój brat, lekko chwiejnym krokiem, zaspany.
- Nic. - warknęłam krótko i wyszłam z jaskini ruszając przed siebie. 
Weszłam do jakiegoś lasu i po chwili znalazłam strumyczek. Napiłam się z niego, po czym usłyszałam szelest za sobą. Odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam pysk Alfy, który po chwili podszedł do mnie i również napił się wody. Zaczęłam przyglądać się majestatycznemu wilkowi, po czym on przeniósł i skupił na mnie wzrok.
- Co tutaj robisz, Esmé? Wiesz, że przebywanie samej w takim wieku to.. niezbyt... bezpieczne? - wydobył z siebie.
- Tak wiem, ale... Eh, nieważne. - mruknęłam i rzuciłam się ciężko na ziemię, wpatrując się w płynącą wodę.

< Savior? >

Od Esmé - C.D. Chase'a "Rodzina jest podstawą"


Odpowiadało mi to, że utrzymywałam dobre stosunki z moją rodziną. Chciałam kiedyś, po śmierci dziadka, zostać Betą. Cóż, nie o to chodzi, że zapędzam go już do grobu. Po prostu... rozmawialiśmy z Jason'em o przyszłości na "polowaniu". Fakt, polowałam z dziadkiem, jednak w większości był to spacer. Wyciągnęłam zastępcę Alf na spacer, z dala od mojego rodzeństwa. Chciałam z nim pomówić o naszej wspólnej przyszłości, poznać też bliżej historię swojej rodziny.
- Więc... mówisz, że kiedyś również Twoi rodzice należeli do tej Watahy, dziadku? - upewniłam się, kopiąc kamyk przede mną. 
- Tak. Moja matka miała okazję wrócić do Watahy, po czym odeszła ponownie... - wyznał Jason.
- To... cóż, fajnie. Takie... pokolenie przechodzące przez Watahę... - odparłam niepewnie. Wiedziałam, że odejście czy śmierć rodziców to przykra i delikatna sprawa. Miałam okazję się już o tym przekonać... - Dziadku, dużo myślałam nad naszą rodziną.
- I co ciekawego wywnioskowałaś? - samiec uśmiechnął się do mnie ciepło. Uwielbiam tego wilka.

***

Zamyśliłam się tak bardzo, iż nie usłyszałam pytania Chase'a. Zwróciłam na niego uwagę dopiero wtedy, kiedy zaczął włazić na mnie, próbując dobrać się do moich uszu i zacząć je skubać.
- Ej! - szybko zepchnęłam go z siebie i posłałam mu jedno z moich morderczych spojrzeń.
- Nie odpowiedziałaś mi. Zapytamy dziadka po śniadaniu o nasze... niecne plany? - spytał ponownie.
- Co? Yhm, ta, tak... - odparłam.

***

Kiedy dziadek zawołał nas na śniadanie, musieliśmy obudzić smacznie chrapiącą Yamatę. Czasami serio czułam się najstarsza z rodzeństwa. Swoją drogą, szkoda, że nie jestem najstarsza.
Zaczęliśmy zajadać myszy, które udało mi się upolować z dziadkiem. Po skończonym śniadaniu, Chase skinął łebkiem w moją stronę, na co delikatnie poruszyłam głową w górę i w dół. Ruszyliśmy do pokoju dziadka, a tam opowiedzieliśmy mu o wszystkim.
- Wiecie, zależy ile wilków się zgodzi... - tutaj nastała przerażająca cisza, która ciągnęła się wiekami. - ... ale ostatecznie: tak, zgadzam się. Możecie już zacząć biegać i zapraszać wilki. Pamiętajcie, TYLKO wilki z Viridi Agmen. I nie bądźcie natarczywi.
Chwilę później ja i Chase biegaliśmy po terenach, by poszukać jakiejkolwiek żywej duszy. Rozdzieliliśmy się ostatecznie, a po chwili wpadłam na wysokiego basiora.
- Panie Wong, przepraszam. - opuściłam uszy po sobie i cofnęłam się kilka kroków.
- Witaj. Nic nie szkodzi... - odparł, uważnie mi się przyglądając.
- A właściwie, to... to ja mam pytanie. - wyprostowałam się dumnie, postawiłam uszy do przodu i spojrzałam na pysk samca.
- Zamieniam się w słuch. - rzucił krótko i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Czy... mógłby Pan przyjść... na zorganizowane tak jakby ognisko? Zapraszamy z bratem wilki z Klanu, to ma być niespodzianka dla naszej siostry, Yamaty. Lubi spędzać czas z innymi wilkami. To jak, przyjdzie Pan? - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, spoglądając z zaciekawieniem na Wong Kar Wai'a.
- Po pierwsze: mów mi po imieniu, nie mam wpisane nigdzie "Pan". - poprawił mnie, na co skinęłam łebkiem. - A po drugie, co do tego ogniska...

< Wong Kar Wai? >

Od Avalon'a - C.D. Jason'a "Czasem trzeba się zgubić, żeby odnaleźć drogę"


- U ciebie nie jest zbyt wesoło, racja? – zapytałem niepewnie, nie chcąc zranić uczuć basiora.
- Wiesz, kiedy na każdym kroku umiera ktoś ci bliski, to chyba nie skaczesz z radości, prawda? – prychnął przewracając oczami.
- Zawsze mogę ci oddać tego zająca oraz upolować innego.
- Nie lituj się nade mną. Mam większe wpływy niż ty, oraz umiem polować. Jak już wspominałem, zejdź mi z oczu. Nie mam nastroju na pogaduszki.

***

Gdy już zajmowałem się jedzeniem surowego mięsa, zganiłem się w myślach za pokazanie się jako wilk przejmujący się losami wyżej ułożonego w hierarchii osobnika. Przecież oni mają wpływy, rodzinę. Ja byłem sam jak palec, bez nikogo, o kogo mógłbym się oprzeć. Ale miałem mniej gęb do wyżywienia, nie miałem tak naprawdę o kogo się martwić. Mogłem podejmować decyzje bez obaw, że moja rodzina na tym ucierpi. Na polowaniach mogłem sobie odpuścić sarny, bo chodziło tylko o zaspokojenie mojego głodu. I tylko mojego. Nie wiedziałem, jak to jest, gdy tyle osób, dla których wskoczysz w ogień, nagle odchodzi. Jedyną stratą, jaką odczuwałem, to śmierć Halta. Uciekłem od problemu, posługując się umiejętnościami magów. Czysta głupota z mojej strony. Tak, jakby moje odejście miało go wskrzesić.

***

Wody Szmaragdowego Wodospadu szumiały cichutko, tworząc tło dla rozmów wilków. Ja leżałem na uboczu, trzymając się od reszty z daleka. Samotnie przypatrywałem się otoczeniu. Nie potrzebowałem do szczęścia ślicznych, optymistycznych pogawędek z innymi osobnikami. Filozoficzne rozmowy z samym sobie były wystarczające. Szukanie odpowiedzi na pytania, których mogę już nigdy nie znaleźć. Bo nasza młodość przemija, w końcu przyjdzie po mnie Śmierć. Ratuje nas od szaleństwa i męki. Za dużo lat spędzonych na powierzchni Ziemi może naprawdę źle odbić się na naszej psychice. Weźmy pod uwagę szczeniaka i członka wilczej starszyzny. Pierwszy patrzy na świat jak na coś niezmiernie ciekawego, chce go poznawać i nie widzi tu niebezpieczeństw. Drugi zaś, ma już trochę doświadczenia, jego inteligencja nieraz jest na o wiele wyższym poziomie i ma świadomość, że po śmierci może zostać zapomnianym na wieki. Gdzieś po środku leżą te dorosłe wilki, które mają trochę z tego pierwszego przypadku i drugiego. Lecz czy należy przejmować się czymś takim? Że kiedyś nie będzie się już nawet czyimś wspomnieniem? Bo taki los czeka każdego. Czy to po parunastu latach, czy po setce. To od nas nie ucieknie, bo nie będziemy się oszukiwać – wszystko ma swój początek i koniec. Trzeba mieć tego świadomość, żeby nie stać się narcystycznym samolubem dbającym tylko o to, by przejść do historii. Historii, która również zostanie zapomniana.
Ja w ówczesnej chwili zastanawiałem się, czy uda mi się stworzyć rodzinę, którą zdołam pokochać i która pokocha mnie. Partnerka, potomstwo. Brzmiało jak odległy sen, który ma się odtworzyć w przyszłości w rzeczywistości. 
- Nie przeszkadzam? – Usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się. Ujrzałem wilka, którego miałem przyjemność lub nie, spotkać rankiem. 
- Lubisz przebywać sam, daleko od tłoku, prawda?
- Może – odburknąłem, wpatrując się martwo w teksturę kamienia, na którym przesiadywałem.
- Wiesz, tak się składa, że mi tej samotności teraz aż nadto. Radzę ci zadbać o to, aby mieć w przyszłości kogoś, komu powierzysz każdą rzecz, która cię trapi. Kogoś, kogo pokochasz z wzajemnością. Ale zacznij pielęgnować swoje relacje z tą waderą dopiero wtedy, gdy będziesz gotowy na sprostaniu wielkiej odpowiedzialności i na pogodzenie się z ewentualną stratą wszystkiego, co było dla ciebie całym światem. Ale może nie skończysz, jak ja – uśmiechnął się cierpko, mocno akcentując "tą waderą".
- Nie rozumiem, dlaczego mi to mówisz. Dlaczego interesuje cię to, co mnie spotka?

< Jason? >

Od Ilii - C.D. Milo "Drastyczne zmiany"


Przyłożyłam sobie łapę do czoła próbując zebrać myśli. Tylko tego mi teraz brakowało. Cóż, przynajmniej mu wyjaśnię coś, a on mi. Zobaczymy co z tego wyniknie, jednak nie liczyłam na zbyt wiele. Nie po takim czasie. Spojrzałam na waderę, która czekała na moją reakcję. 
- Gdzie on teraz jest? - Zapytałam się jej. Ta natychmiast poinformowała mnie, że u pary Alfa. Kiwnęłam głową. - Dobrze. Zaraz podejdę.
- Dam znać... A i Ilia - dodała na odchodne z niemałym smutkiem na pyszczku - powodzenia i przykro mi.
- Milo, masz może coś na wzmocnienie? Byłabym wdzięczna za takie coś - odezwałam się po zniknięciu Bety.
- Mam. Jesteś pewna, że ci nie zaszkodzi? - Zapytał kierując nas do siebie.
- Tak. Znam siebie, bardzo to pomoże - zapewniłam go biorąc łyk eliksiru, który mi podał. Od razu poczułam się lepiej. Zresztą nie czułam, aby wcześniejsze objawy miały tak szybko wrócić, ale definitywnie potrzebowałam zastrzyku energii. Gdy tylko poczułam napływ siły, lekko się uśmiechnęłam do basiora i po przeproszeniu za kłopot, wyszłam na spotkanie z byłym partnerem. Widać z daleka, że był zaskoczony podczas szybkiej wymiany zdań z Avalanche. Na mój widok z oddali zaraz znikła. Z każdym krokiem byłam bliżej, jak widać jednak, nieuniknionej konfrontacji. Kiedy znalazłam się kilka metrów od niego, w końcu mnie zauważył. Na jego pysku malowało się szczęście i niezrozumienie, zaraz rzucił się w moim kierunku aby wziąć mnie w objęcia, ale zrobiłam krok w bok uniemożliwiając mu to. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale patrzyłam na niego tylko niewzruszona.
- Hej Il, co jest? Wiesz może co miała na myśli Avalanche o sporych zmianach? 
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Cóż, to były niezbędne zmiany do dalszego funkcjonowania.
- Co?
- To. Wyprowadziłam się z Blue Dream, którą zamierzam sama wychować bez twojego udziału. Jak zniknąłeś, wniosłam o rozwód - dodałam patrząc na niego obojętnie. Był wstrząśnięty słysząc to.
- Ale jak to? Po co?
- Miałam dosyć życia w cieniu, za dużo nerwów na to straciłam, a nie chciałam pozwolić na to, aby Blue też cierpiała.
- O jakim życiu w cieniu mówisz? Gdybym z Last rozmawiał...
- O to mi chodzi - zdenerwowałam się. - Cały czas tylko w kółko słyszę Last to, Last tamto. Ja nie jestem, nie byłam i nigdy nie będę Last Hope, rozumiesz? Twój umysł i serce zajmuje tylko ona, nigdy to nie byłam ja. Moja decyzja była podjęta po wielu analizach i ku trosce o Dream. Ona sama podjęła także decyzję, więc nie traktuj nas jako swoją rodzinę. Teraz jedyne, co nas łączy, to klan. Liczę, że zrozumiałeś, bo ja skończyłam - powiedziałam na odchodne, wracając do swoich spraw. Nie reagowałam na jego głośne pytania, które wykrzykiwał domagając się odpowiedzi, to już nie mój problem. Teraz myślałam jedynie o mojej Blue Dream. Kierując się ku swojej jaskini, mijałam przechodzące wilki, które wyraźnie były pochłonięte przez swoje szepty. Nie miałam jakoś siły na rozmowy z nimi. Praktycznie jak tylko weszłam do jaskini od razu zasnęłam.

<Milo?>

Od Milo C.D. Ilii "Drastyczne zmiany"


To wiele wyjaśniało. 
— Czy miałaś odruchy wymiotne? — zapytałem, nie ciągnąc tematu jej bezpłodności.
— Czasem.
— Niechęć do jedzenia i picia?
— Tylko do jedzenia.
— A więc grypa żołądkowa — powiedziałem zwycięsko, ale zaraz się opanowałem widząc minę Ilii. — Zalecam ci odpoczynek — dużo śpij, a także staraj się zjeść coś lekkostrawnego — zaleciłem.
— Ale Blue... — jęknęła, po czym zerwała się. 
Poderwałem się zaraz po niej, po czym mogłem jej dojść do wyjścia jaskini, gdzie zapewne, wydaliła z siebie ostatni posiłek. Nie patrzyłem na to, stałem odwrócony, czekając, aż skończy.
— W porządku? — zapytałem, gdy dopadła mnie martwa cisza.
— Tak — odparła cicho Ilia.
Odwróciłem się do niej. Była nieco zawstydzona. Bez słowa odszedłem, po czym wróciłem z liściem. 
— Masz. — Podałem jej go. — Wytrzyj sobie twarz.
— Dziękuje.
Stałem nad nią, patrząc jak ociera sobie twarz. 
— Nie przejmuj się tym — powiedziałem.
Ilia posłała mi lekki uśmiech.
— Postaram się — powiedziała weselszym tonem. — Jeśli chcesz mogę to posprzątać — dodała szybko.
Machnąłem łapą.
— Chciałaś coś powiedzieć o Blue. — Podrzuciłem nowy temat.
— Ano właśnie, nie może ze mną zostać, nie mogę jej zarazić. 
Ilia znów wyglądała na przybitą. Nie dziwiłem się jej, martwiła się o swoje dziecko, a z tego co zdążyłem wywnioskować Blue Dream do najodporniejszych nie należała. Chciałem pomóc zmartwionej wilczycy.
— Mogę wziąć twoją córkę pod swoją opiekę na ten czas — zaproponowałem.
Ilia spojrzała na mnie.
— Ona jest chorobliwie nieśmiała i nie wiem czy się do ciebie przekonała...
— Ilia! 
Z oddali, ku nam, biegła sama wilczyca Beta — Makka. Zdyszana zatrzymała się przed Ilią i mną, po czym zwróciła się do wilczycy:
— Arcun wrócił.
Ilia zamarła, a ja poczułem się dziwnie. Jej były partner wrócił... Czyżby to znaczyło, że...? Spojrzałem z niepokojem na pacjentkę, lecz ta nie wyglądała jakby ta wiadomość ją ucieszyła.
— Co się z nim stało? — zapytała chłodno.
Makka posłała jej nieco zaskoczone spojrzenie.
— Powiedział, że potrzebował czasu, aby sobie pewne sprawy przemyśleć — wyjaśniła Makka.

< Milo? >

Od Ivy - C.D. Sam'a "Wytrwały cel"


Przemierzaliśmy tereny rozmawiając na różne tematy, i zdecydowanie oddalając się od granicy z klanem morderców. Osobiście wolałabym przyspieszyć, tylko i wyłącznie z jednego powodu. Im krócej byliśmy odwróceni plecami do obszaru, z którego mógł nadejść atak tym lepsza była nasza sytuacja. W każdym razie, nie mogłam narzucić wyższego tempa. Szczeniak, bo nie ukrywajmy, Sam wciąż nim, był musiałby dosłownie za mną biec. Dlatego też starałam się utrzymać konwersację, a jednocześnie obserwować otoczenie. Jeśli ktokolwiek szedłby za nami mógłby popełnić drobny błąd, ułatwiając mi przy tym jego lokalizację. Mimo iż umysł miałam rozerwany pomiędzy stałą czujnością, a dialogiem z młodym samcem alfa starałam się prowadzić konwersację w miarę normalnie. 
- Sam, na prawdę uważam, że musiał dostrzec w was coś wyjątkowego. Gdyby tego nie widział, to zapewne zastosowałby inne rozwiązanie. - Wyjaśniłam pokrótce.
- Mhm, czyli masz na myśli...? 
- Wilk, którego prosisz o pozostanie twoim mistrzem zawsze może odmówić. Nie sądzisz, że wygodniej byłoby mu wziąć pod swoje skrzydła lepsze szczenię i zająć się tylko i wyłącznie szlifowaniem jego talentów?
- Jeśli tak na to spojrzeć, mówisz tak jakbyś sama kogoś uczyła. - Zauważył trafnie. 
- Bo uczę, moją podopieczną jest córka twojego mistrza. Przerobiłam już z nią trochę materiału, jednak wciąż sporo nam zostało. 
Stwierdziłam oglądając się za siebie. Ciągle czułam na sobie czyjś wzrok, i z całą pewnością, nie były to ukradkiem spoglądające na mnie oczy młodzika. 
- Ivy, myślisz, że zdążymy wrócić w okolice mojej jaskini? - Zapytał lekko zmartwiony. 
- Oczywiście, niby dlaczego mielibyśmy nie... - Sama ucięłam własną wypowiedź spoglądając na niebo w odcieniu granatu i czerni rozciągające się nad terenami Fortis Corde - poprawka, nie zdążymy. Co więcej, jeśli się nie pospieszymy to nawet do mojej jaskini dotrzemy przemoczeni. 
- Do twojej jaskini? - Zapytał zdziwiony. 
- Tam przeczekamy deszcz, a teraz chodź.
Nie mogłam powiedzieć mu, że kogoś zauważyłam, jeszcze nie teraz. 
Przyśpieszyliśmy kroku, jednak pierwsze krople deszczu złapały nas chwilę przed punktem docelowym. Mogę rzecz, że prawie wepchnęłam Sam'a do środka czując się coraz bardziej osaczona, przez... pojedynczą jednostkę. Zarówno jak jak i szczenię strząchnęliśmy z siebie drobinki wody, a jesienna bryza spokojnie opadła na glebę. Pomijam fakt, że Vox podbiegł do nas z ogromnym zainteresowaniem, i chyba od razu złapał dobry kontakt z Sam'em. Jedyną rzeczą, która mnie interesowała był Parasyte, chwyciłam go i usadowiłam się bliżej wyjścia z jaskini. 
- Em, Ivy... - Zaczął Sam, jednak nie pozwoliłam mu dokończyć. 
- Podejdź tu. - Mówiłam tonem spokojnym i pewnym siebie. Nie chciałam aby wpadł w niepotrzebną panikę. Samiec zgodnie z moim oczekiwaniem wykonał polecenie bez większego namysłu. - Tam - zaczęłam wskazując palcem drugą stronę jeziora, aktualnie wzburzonego od setek kropelek uderzających w jego powierzchnię.
Oczy Sam'a lekko się wytężyły, usta delikatnie rozwarły,a z głębi gardła dało się usłyszeć głos świadczący o zdziwieniu młodzika. 
- Czy to... Wilk z Cecidisti Stellae? - Zapytał, a ja potwierdziłam jego słowa lekkim skinięciem. 
- Co więcej, nie jest głupi. Są osobniki, które atakują za każdym razem, a ich pewność siebie często gubi samych oprawców. Myślę, że ów basior, co do płci nie mam wątpliwości, zdaje sobie sprawę z naszych hierarchii. Doskonale wie jak potoczyłyby się sprawy. 
- Czyli? - Wilk domagał się odpowiedzi. 
Zaśmiałam się cicho. 
- Wie, że ty byś przeżył. Co do samej siebie... nie mogę być pewna. Ale jego ofiarą nie padłby nikt istotny. Dodatkowo przy odpowiednim przepływie informacji za kilka chwil drogę odciąłby mu cały klan. 
Coraz mocniej zaciskałam łapę na rękojeści maczugi, którą posługiwałam, się w boju. Po części chciałam tam wyjść, udowodnić, że jestem warta własnego stanowiska. Z drugiej strony... bałam się. Wilki obecne za granicami naszej małej społeczności są bezwzględne, nie znamy ich zapędów... Odpędzając wszelkie negatywne myśli wstałam ujmując oręż i rzucając ciepłe spojrzenie mojemu towarzyszowi wędrówki. 
- Ivy, ty chyba nie chcesz. - Zaczął. 
- Obowiązki Sam, to tylko obowiązki. - Wyszeptałam, podczas gdy mój pysk już połowicznie znajdował się poza jaskinią. 
- Nie, nie możesz! - Krzyknął, coś jakby nagle w jego małym umyśle zrodziło się przerażenie. 
- Nie będę się wdawać w bezpodstawną dyskusję Sam. 
- Jako wilk z ranga alfy nakazuję ci wrócić do środka. - Powiedział pewnym siebie głosem. 
Trzeba było mu przyznać jedną rzecz, umiał szybko myśleć. Trochę za szybko... gdzieś w głębi przeklinałam się za "lojalność", którą to postawiłam sobie za główny cel. W każdym razie, wróciłam. Ponownie usiadałam obok Sam'a zastanawiając się dlaczego mnie zawrócił, czy kierowała nim jakaś istotna myśl... Siedziałam i zastanawiałam się nad tym jak mogły potoczyć się zdarzenia, gdyby młody samiec nie zastosował swojego argumentu. Spędziliśmy w tym wejściu trochę ponad godzinę, samotnik z klanu Fallen'a odszedł, natomiast jesienny deszcz zrobił sobie przerwę pozostawiając pluchę i przygnębiający nastrój. 

<Sam, brak weny :_: >

Od Samsawell'a - C.D. Clive'a "Śnieżka"


Od paru miesięcy dochodziły mnie słuchy, że Saira urodziła wspaniałą córeczkę, a od swojej siostry, która co jakiś czas do niej przychodziła, a niemal codziennie obserwowała jej jaskinię starannie ukryta w pewnej odległości, dowiedziałem się również, że mała została przez nią ochrzczona imieniem Thistle, a kimś w rodzaju przybranego ojca stał się dla niej Clive. Jeśli miałbym być z sobą do końca szczery, musiałbym przyznać się, że jestem z tego faktu więcej niż bardzo zadowolony, gdyż dzięki temu sam nie musiałem się jak do tej pory tam pokazywać. W dodatku podświadomie czułem, że oboje ciągną do siebie, chociaż każde w inny sposób i byłem zdumiony, że jeszcze nie zostali parą. Postanowiłem się jednak w to nie wtrącać. W końcu to ich własna sprawa, a ja mógłbym tylko wszystko zepsuć. 
Z tych rozmyślań wyrwało mnie ledwie słyszalne skrzypienie śniegu przed moją grotą, a chwilę potem do środka weszła rozpromieniona Sea. 
- Żałuj, że nie odważyłeś się jeszcze poznać swojej wnuczki! - rzuciła od progu z iskierkami w oczach. - Jest taka zdolna i waleczna, zupełnie jak Ty!
- Nie próbuj mi tu tylko stosować na mnie swoich sztuczek psychologicznych! - odparłem, starając się przed nią ukryć swe prawdziwe emocje.
Niestety, szybko okazało się, że wadera zbyt dobrze mnie zna, aby dać się na to nabrać i dobrze wie, że jest już bardzo bliski ustąpienia jej, więc kontynuowała:
- A żebyś widział jak sprawnie posługuje się szablą! Dosłownie jakby urodziła się z nim w łapie! Nie powiesz mi chyba, że to też Cię nie interesuje? 
- Zgoda, wygrałaś. Pójdę tam nawet teraz z Tobą. - westchnąłem ciężko. - Zadowolona?
- I to jak! - wykrzyknęła, zarzucając mi z radości łapy na szyję.

<Clive? Coś wymyśliłam, ale łatwo nie było.>

Od Thistle - C.D. Silent Fear'a "Odkrycie swojej prawdziwej natury i zakazana przeprawa na tereny wrogiego Klanu"


Milczałam przez dłuższą chwilę, zastanawiając się kiedy po raz pierwszy mogłabym przybyć znów na tutejsze tereny i nie zostać nakryta przez któregoś z członków mojego własnego Klanu, a także tak, aby lekcje ze stojącym przede mną, nowo poznanym, basiorem nie kolidowały z tymi, które Saira ustaliła dla mnie z Clive'm. W przeciwnym wypadku bowiem mogłaby nabrać niepotrzebnych podejrzeń i uniemożliwić mi powtórzenie tego czyny lub, co jeszcze gorsze, opowiedzieć wszystko Echo lub Estranged, co znacznie by wszystko skomplikowało. W dodatku zawsze lepiej poznać bliżej techniki kogoś, kto w przyszłości najprawdopodobniej stanie się jednym z Twoich wrogów. 
Kiedy wreszcie udało mi się zebrać wszystko do kupy, zadecydowałam:
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli następnym razem przyjdę do Ciebie jutro tuż po zapadnięciu mroku. 
- Niech i tak się stanie. - odparł. - Uważam jednak, że bezpieczniej dla nas będzie, jeśli tym razem zejdziemy się w pobliżu Opuszczonych Mokradeł, które przylegają do tego lasu i za każdym razem w innym miejscu.
Słysząc to, rzuciłam pytające spojrzenie w stronę Mo, chcąc się upewnić, że Silent nie próbuje wciągnąć mnie w jeszcze większe niebezpieczeństwo.
- On ma rację. - przyznał samiec.
- W takim razie wszystko ustalone: jutro po zapadnięciu mroku nad Opuszczonymi Mokradłami. - podsumowałam.
- Zgadza się, This. 
- Na przyszłość radziłabym Ci zbytnio się ze mną nie spoufalać. - warknęłam, rzucając mu lodowate spojrzenie, po czym dumnym krokiem wyszłam wraz ze swoim ojcem z jaskini. 
Przez następne parę minut szliśmy w całkowitej ciszy, oboje pogrążeni we własnych myślach. W końcu jednak przerwał ją Mortimer:
- Myślę, że najrozsądniej by było, gdybyś aż do momentu, gdy nie zdecydujesz się do nas dołączyć, wracała inaczej niż tutaj przybyłaś. Wtedy będzie Cię trudniej wytropić dla wilków z obu stron. 
- Rozumiem, więc, że pokarzesz mi teraz jakąś dłuższą ścieżkę. - domyśliłam się.
- Owszem. - potaknął i ruszył slalomem między nielicznymi drzewami i skałami, a ja podążyłam za nim.

<Silent?>

środa, 13 września 2017

Od Sairy - C.D. Lost In Dreams "Potajemne obserwacje"


Przez pierwsze parę chwil leciałam bezwładnie niby wielka, ciężka kometa lub asteroida w stronę ziemi, nie mogąc zapanować nad własnym ciałem oraz umysłem. Udało mi się to dopiero, gdy zaledwie sekundy dzieliły mnie od nadziania się na sterczące z wody skały. Czym prędzej wyobraziłam sobie mały, leciutki obłoczek i podobnie jak on, powoli i dystyngowanie wzniosłam się w powietrze. W tym momencie niemal usłyszałam jak wszyscy wokół mnie wzdychają z wyraźną ulgą i odczułam emanującą od swojej mentorki dumę. Prawdę powiedziawszy nie mogła być wtedy do końca pewna, czy gdyby nie wydała mi tego polecenia, sama wpadłabym na takie rozwiązanie problemu. Byłam bowiem bardzo zmęczona, osłabiona i zdenerwowana. Wszystko to razem wzięte sprawiało, że me jedyne marzenie stanowiło zaszycie się w jakimś spokojnym koncie i zapadnięcie w długi, odradzający sen. Niestety doskonale zdawałam sobie sprawę, że zanim się ono spełni, będę musiała najprawdopodobniej stoczyć jeszcze kilka pojedynków, a potem przejść jeszcze wiele kilometrów, dzielących ten zbiornik od zamieszkiwanej przeze mnie groty. Tak rozmyślając, zatrzymałam się koło lekko uśmiechniętej Tani i, zatopionej we własnych myślach, Dream. 
- Dobra robota. - pochwaliła mnie ta pierwsza. 
- Miło mi, że tak uważasz, ale to, że jeszcze żyję, zawdzięczam Wam wszystkim. 
- Nie ma o czym mówić, spełnialiśmy tylko swój obowiązek względem Ciebie. - zapewniła mnie druga wadera. 
- Mam tylko nadzieję, że moje porwanie i to drugie nie przyśpieszy wybuchu wojny Klanów... -westchnęłam ciężko, wbijając wzrok w ziemię. 
- Chcesz przez to powiedzieć, że Mo zrobił Ci coś jeszcze? - zapytała Talestia.
- Owszem. - potwierdziłam, czując jak w oczach zaczynają zbierać mi się łzy i dodałam znacznie ciszej. - Zgwałcił mnie. 
- A to drań. - rozwścieczyła się. -W takim razie będę musiała coś mu wyjaśnić.
To mówiąc oddaliła się w sobie tylko wiadomym kierunku.

<Lost/Patton?>

Od Samsawell'a - C.D. Gisei "Dzieje po żałobie albo poszukiwanie siostrzenicy i szwagra"


Byłem akurat całkowicie pochłonięty wymachiwaniem z zawiązanymi oczami mieczem w kierunku specjalnie do tego celu przeznaczonego, obrotowego manekina ubranego w jedną z moich starych kolczug, gdy tuż za sobą usłyszałem jakiś ledwie słyszalny szelest. Odruchowo skierowałem ostrze w tamtą stronę, po czym, jednym szybkim ruchem, ściągnąłem opaskę. Dopiero teraz spostrzegłem, że osobnikiem, który przybył do mojej samotni był nie kto inny tylko moja własna córka w towarzystwie różnobarwnej wadery, którą widziałem nieraz na terenach Viridi Agmen, gdy akurat patrolowałem nasze granice. 
- Witam. -powiedziałem, odkładając broń na jeden z wielu haków zawieszonych na ścianach areny i starając się za wszelką cenę przypomnieć sobie jej imię. - Co Was do mnie sprowadza? - Zauważyłem, że Saira rzuca na nią zdawkowe spojrzenie i otwiera usta, aby coś powiedzieć, więc szybko wykonałem nieznaczny ruch łapą w jej stronę, chcąc usłyszeć odpowiedź z ust Gisei (tak chyba miała na imię druga wilczyca).
Ta widząc to, wyszła nieśmiało parę kroków naprzód i oświadczyła lekko drżącym głosem:
- Na tereny należące do mojego Klanu niedawno przybył z Chin basior imieniem Wong Kar Wai, podający się za Twojego szwagra. 
- Można wiedzieć czemu sam tu nie przybył? - spytałem, skrywając radość, która mnie owładnęła, gdy tylko usłyszałem tę nowinę.
- Podobno ma problem z tutejszym klimatem. - wyjaśniła.
- Rozumiem, w takim razie prowadź do niego.
Samica tylko kiwnęła lekko głową w odpowiedzi i wyszła z jaskini, po czym skierowała się na południowy-wschód, a my ruszyliśmy za nią. Przez pierwsze parę minut pozwoliłem jej iść przodem, ale później zdecydowałem się z nią zrównać i podjąć rozmowę. 
- Wiesz może czy ma zamiar zostać tu na stałe? - zaindagowałem. 
- Tak mi się wydaje.
- W takim razie pewnie dołączy w Wasze szeregi.

<Gisei? Trzeba przyznać, że nie za bardzo wiedziałam co tu napisać.>