Zmieniłam nastawienie do mojego współlokatora, chociaż nie jestem pewna, czy on też zmienił swoje nastawienie do mnie. To wszystko przez sen, i to nie byle jaki sen; obudziłam się pewnego słonecznego poranka, po czym wyszłam z jaskini. Słońce grzało niepewnie oświetlając delikatnymi promieniami całe tereny tego przepięknego miejsca zwanego Watahą Krwawego Wzgórza, przy tym samym ogrzewając ziemię. Był to piękny, słoneczny i ciepły poranek. Postanowiłam przejść się ścieżką wgłąb lasu. Czułam jak moja dusza rwie się do tańca. Świergot ptaków wypełniał las wesołą melodyjką płynącą harmonijnie po niebie, ku słońcu. Ogarniało mnie wewnętrzne ciepło, zupełnie tak, jakby zaraz miało się wydarzyć coś niespodziewanego, nieoczekiwanego zupełnie. Gdy doszłam do kresu podróży, stało się. Na skraju lasu spotkałam Decrona. Nie kogo innego, jak właśnie tego, który jest ze mną od momentu wkroczenia na te tereny. Tym razem jednak nie był taki jak zawsze. Po chwili uniósł się i stanął przede mną w całej swojej okazałości. Nie miał już na sobie ''bluzy'', o ile można to tak nazwać. Podszedł do mnie krokiem powolnym, lecz pełnym dumy, po czym zaprosił na kolację. Lekko zaskoczona rozejrzałam się wokoło i ku mojemu zdziwieniu zapadł już zmrok. Ruszyłam za basiorem, a ten zaprowadził mnie na klif, kazał usiąść, zamknąć oczy i czekać. Gdy tylko pozwolił mi otworzyć oczy, ja szybko to uczyniłam i z niedowierzaniem patrzyłam na miliony światełek otaczających nas. Najwyraźniej nie miała to być zwyczajna kolacja. Decron przyniósł również jelenia, którego spożyliśmy w przemiłej atmosferze wśród milinów świec. Była to romantyczna kolacja. Po ukończeniu posiłku basior pocałował mnie namiętnie, co wywołało u mnie niezwykłe uczucie. Nie myślałam, że posunie się tak daleko, mogło by się przecież wydawać że mnie nie lubi. Potem już nie mogłam przestać o nim myśleć. Od początku ''czułam do niego miętę'', jednakże bałam się tego okazywać. Teraz byłam pewna, że mogę mu to odwzajemnić. Moglibyśmy całować się tak wieczność, lecz zawsze coś się kończy. Poczułam się senna, więc wtuliłam się w miękkie futro basiora, co skończyło się nieznacznie tym, że zasnęłam na jego piersi. To był najcudowniejszy dzień mojego życia. Krótko potem usłyszałam jednak czyjś głos, i zdałam sobie sprawę że to był tylko sen, nierealna rzeczywistość, coś co się nigdy nie spełni, co nigdy nie miało miejsca. Obraz powrócił do normy, a ja dostrzegłam sylwetkę mojego współlokatora. Jego futro zdawało by się bardziej szare, niż dotychczas. Na jego pysku malował się wyraz lekkiej niepewności, ale i mały uśmiech. Podłożył mi jedzenie pod nos, i kazał się posilić. Po zjedzonym posiłku usiadłam i dostrzegłam bandaże na łapach. Jedyne pytanie jakie nasunęło mi się w tamtej chwili na myśl, brzmiało ''Skąd te bandaże?!''. Po chwili przypomniałam sobie jednak co się stało. Było to na polowaniu. Łoś podczas drugiego ataku wrzucił mnie do wody, przez co mogłam zemdleć i się potłuc. Ale zaraz, zaraz. W takim wypadku by mnie tu nie było... a jednak jestem. Czyżby Decron mnie... uratował?
<Decron? Wena mnie naszła, kiedy wyłączyli prąd... ciekawe co ty wymyślisz :P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!