sobota, 21 listopada 2015

Od Leny - Nieoczekiwana lekcja

Tego dnia wstałam bardzo wcześnie. Słońce zmusiło mnie do wyjścia z jaskini. Ociągnęłam się, ziewnęłam i wyszłam z jaskini. Przechadzając się ścieżką po lesie natrafiłam na trop zająca. Nie jestem może najlepsza w polowaniu, ale czemu by nie spróbować? Od rana miałam dobry humor, to też nie przyszło mi długo myśleć nad upolowaniem zdobyczy. Od razu rzuciłam się na zająca, po czym zaczęłam nim miotać na wszystkie strony, wyobrażając sobie że jest to mój przeciwnik w walce. Po kilku sekundach zabiłam zdobycz, a następnie uśmiechnęłam się szyderczo konsumując w mięsie. Po skosztowaniu jakże pysznego zająca, ruszyłam dalej przed siebie lekko podrygując. Nagle nasunęła mi się fajna myśl. Po co chodzić, skoro można latać? Od razu przypomniałam sobie jak lataliśmy u boku Amico, całą naszą trójką. Przypomniałam sobie także kilka podstawowych kroków lotnictwa, a chwilę potem uniosłam się w powietrzu wesoło machając swymi olbrzymimi skrzydłami. Mama zapewne by się martwiła, ale co mi tam. Polatam sobie! Zaczęłam zataczać na niebie kręgi, czując ogarniającą mnie coraz bardziej radość. Rzadko jestem tak szczęśliwa. Szybowanie na niebieskim sklepieniu sprawiało mi niesamowitą radość. Ot tak zaczęłam wyobrażać sobie walkę, a po chwili udawałam że atakuję przeciwnika. Nawet nieźle mi to wychodziło. Potem rzuciłam się na ptaka, twierdząc że to wielki potwór, którego muszę zabić. Podcięłam mu gardło i w kilka sekund obdarłam z opierzenia. Byłam z siebie dumna. Słońce było już w zenicie, mama na pewno się martwi, zresztą nie mniej jak ojciec i rodzeństwo. Zapewne rozpoczęli już swoje lekcje. Tym razem stwierdziłam jednak, że nie pójdę na tę lekcję. Rozglądając się wokoło dostrzegłam ciemną kropkę na ziemi.
- To chyba Decron... - szepnęłam do siebie. - Zaskoczę go.
- *Lena... wracaj proszę.* - usłyszałam w głowie głos matki... to była wiadomość telepatyczna. Ja jednak nie zwracałam na nią uwagi i czym prędzej złożyłam skrzydła, atakując cel. Spadałam coraz szybciej, jednak bezgłośnie, bezszelestnie, jak gdyby drapieżny ptak polujący na mysz. Spadłam prosto na Decrona, po czym ujrzałam jego zmieszaną minę.
- Hejka! - powiedziałam podekscytowana.
- Witaj... i nie rób tak więcej. - powiedział lekko zszokowany.
- Przepraszam... - odparłam spuszczając łeb.
- Mam dla ciebie wyzwanie!
- Jakie?
- Dziś dzień ostatniej lekcji... musisz walczyć.
- Serio? - powiedziałam podekscytowana.
- Tak... chodź do mojej jaskini. Czeka tam na ciebie niespodzianka.
- Dziękuję!
- Nie dziękuj. A teraz chodź ze mną. - powiedział ruszając szybkim krokiem do jaskini.
- To gdzie ta niespodzianka? - spytałam szczęśliwa gdy byliśmy na miejscu.
- Proszę... - powiedział Decron, wręczając mi zwinięty ''prezent''. Otwarłam paczuszkę i natychmiast dostrzegłam w niej sztylet. Lśnił pięknie odbitym od słońca blaskiem.
- Dziękuję ci! - krzyknęłam rzucając się basiorowi na szyję.
- Nie dziękuj... a teraz spróbuj go użyć.
- Świetnie... - powiedziałam szczęśliwa. Rzuciłam się na jelenia i posiekałam go na kawałki, a mięso zaciągnęłam do jaskini. - Jest świetny... - powiedziałam wylizując krew z pyska. Następnie, po spożyciu posiłku wraz z Decron'em, wróciłam do jaskini, gdzie zastałam mamę bardzo zasmuconą, że nie wróciłam na kolację. Schowałam sztylet i nikomu nie mówiłam o swoim podarunku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!