wtorek, 17 listopada 2015

Od Silence'a - Przeszłość [Quest #1], cz. 5

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


- Wiesz co jest najgorsze? - Słowa Jeffrey'a stojącego przede mną obijały się o wewnętrzne ścianki mojej czaszki. - No, słucham?! Wiesz?!
- Najgorsza jest utrata bliskich... -Wyszeptałem, do tej pory nie wierzę, że z taką łatwością wydałem jedną z rzeczy, których się boję.
- Kłamiesz! - Wrzasnął wilk zbierając wnętrzności, które wypadły z wielkiej rany znajdującej się na jego brzuchu. - Jesteś pierdolonym naiwniakiem! Idiotą! Myślisz, że ona na zawsze z tobą zostanie?! Zapewne już dawno nie ma jej w jaskini... poszła do innego, debilu! Idioto! Przejrzyj na oczy! - Kontynuując swój wywód, który miał na celu wpędzenie mnie w stan niskiej samooceny zbliżył się do mnie, po czym splunął na mój pysk. - Czujesz?! Czujesz jak smakuje pogarda?!
- ... - Nie odpowiedziałem... Jednak wilk prowadzący ze mną rozmowę w rzeczywistości zwanej snem był bardzo pewny swoich słów.
- Własnie teraz... tak, teraz... tak... Haha! Oj, będziesz cierpieć, jeśli szybko nie wstaniesz!
- O czym ty... - Mój wywód przerwał jeden, szybki cios w pysk.
- Wstawaj! Haha! Wstawaj Silence! Zabijaj by przeżyć, właśnie... zabijaj tak, aby cierpieli! Zabijaj, wyrwij im tchawice, tak aby zadławili się własną krwią! Wypruj im flaki i wepchnij do gardła tak głęboko, że nie będzie można ich wyciągnąć! Wstawaj ty popierdolony psie! Zrywaj się i walcz o życie swoje i tej dziwki, którą nazywasz swoją partnerką!
Po tych słowach moje oczy otworzyły się ukazując szereg czerwonych kłów, których właścicielem był duży owczarek niemiecki. Bez namysłu rzuciłem się na intruza, doznając kilku mniejszych ran . Po krótkiej szamotaninie udało mi się wgryźć w kark wilczura, a po mocniejszym naciśnięciu na delikatną skórę, moje zęby dotarły do kręgosłupa. Przegryzłem go wyciągając z psa ostatni, głuchy skowyt... płacz skazańca, niewolnika, który poświęcił wolność i niezależność za ciepło w domu i nędzne żarcie. Stałem na środku jaskini plamionej krwią... która zdecydowanie nie należała do mnie... ani do truchła leżącego pod moimi łapami. Huk wystrzałów i szczekanie bestii zwolnionych z łańcuchów sparaliżowały moje ciało i przyprawiły o drgawki. Padłem na ziemię trzęsąc się ze strachu, bezradnie wpatrując się w sylwetkę człowieka przeładowującego strzelbę... doskonale znałem tą broń. W jednej sekundzie poczułem w łapie siłę jej odrzutu, a przed oczyma ujrzałem roztrzaskaną czaszkę bladej istoty. Zimna lufa dotknęła mojej skroni, w jednej chwili cały stres zniknął... przegrałem... nie umiałem się obronić... Szyderczy uśmiech pokazał się na twarzy psychopaty mierzącego w moją stronę z obrzyna. Zamknąłem oczy gotów na najgorsze, jednak jedyne co dobiegło do moich uszu to krzyk dwunożnej pokraki, która stała pod ścianą bezradnie patrząc na odmrożone kończyny. Rozwarłem ślepia, w wejściu zobaczyłem dwie sylwetki - Mirror'a i Witchi. Samiec był cały pokryty ranami po ugryzieniach, sznytami po kulach... Po raz pierwszy tak cieszyłem się widząc kogoś bliskiego.
- Zbieraj się! Musimy uciekać, zabili już parę Alfa, a teraz zabrali się za losowe wilki!
Zerwałem się z posłania, wybiegając przed jaskinię. Spodziewałem się zobaczyć biały krajobraz... białego koloru prawie nie było. Cały teren przed naszą jaskinią zlany był krwią, która zabarwiła biały puch na brunatny kolor. Zaczęliśmy biec, uciekać z tej pierdolonej rzeźni. Śrut latał w każdą stronę, kilka kul musnęło mój grzbiet, tworząc malutkie wgłębienia w mięsie, mimo to nie przestawałem biec.
- Musimy się rozdzielić! - Zawołała Witchita. - Spotkajmy się przy górze na północ stąd. Jeśli ktoś z was tam dobiegnie i nie zastanie nikogo z naszej trójki, czeka dzień i rusza samotnie!
Nic więcej nie usłyszałem, zgodnie z poleceniem dotarłem do góry, której zlokalizowanie nie było trudne. Czekałem dzień... dwa... trzy... nikt się nie pojawiał. Czwartego dnia dotarła do mnie wiadomość od Mirror'a:
- *Przepraszam, że nie dotarłem. Wpadłem na tartak... prawdopodobnie zdechnę za kilka minut. Siedzę wewnątrz budynku, a czterech drwali uzbrojonych w siekiery przeszukuje każdy kąt, jestem wykończony, nie mogę użyć żadnego zaklęcia... żegnaj Silence.*
Wiadomość o śmierci przyjaciela wywołała u mnie małą paranoję. Dwójka wilków, na których najbardziej mi zależało prawdopodobnie zdechła, zostałem sam... Właśnie z taką myślą ruszyłem w dalszą wędrówkę.

*** Rok później ***

- *Coś poruszyło się w krzakach na lewo ode mnie, na prawo też coś jest. Dwójka wilków próbuje mnie otoczyć, dlaczego nie wstanę, tylko jak głupek ciągle trzymam zamknięte oczy? Element zaskoczenia... tak... element.* - Moja pasjonująca rozmowa z samym sobą została przerwana głośnym okrzykiem.
- Silence! - Zawył jeden z intruzów wychodząc ze swojego ukrycia. Wilk nazywał się Smoke, razem ze mną atakował ludzką osadę.
- Czego? - Wysyczałem obojętnie.
- To już rok... nie myślałem, że jeszcze cię zobaczę! Co z Mirror'em?
- Prawdopodobnie nie żyje.
- Kurwa mać... mówiłem mu, aby z nami nie szedł.
- Gdzie nie szedł?!
- To ty nic nie wiesz ? Podpiął się do drugiej grupy szturmowej, pomimo iż stratedzy mieli zostać w watasze, ten idiota polazł z nami do tamtej doliny.
W jednej chwili wszystkie wspomnienia wróciły, każda myśl, którą próbowałem wyprzeć z pamięci wróciła... każdy obraz z tak dokładnymi detalami jak żaden inny.
- Kochanie, wyjdź... to sojusznik! - Zawołał Smoke, a z krzaków po lewej wyłoniła się wadera, którą znałem aż za dobrze. - Silecne, poznaj... - Przerwałem jego wypowiedź.
- Suka. - Warknąłem.
- Coś ty powiedział? - Zapytał oburzony wilk jeżąc sierść na karku.
- Suka, szmata, dziwka, zdradziecka kurwa... Co, nie opowiedziałaś swojemu kochasiowi jak to było między mną i tobą?! - Wrzasnąłem.
- Jeszcze raz ją tak nazwij. a...
- A co?! Zabijesz mnie?! Jestem silniejszy niż ci się wydaje. A co do twojego skarbu, który bezczelnie chowa się za tobą... wpadła na genialny pomysł. Mieliśmy rozdzielić się i spotkać przy osamotnionej górze! Tylko że szmata nas wystawiła.
- Jak to nas? - Wycedziła z uśmiechem. - Mi cały plan wyszedł, po prostu potrafię wybierać tych, którzy poradzą sobie w życiu! Jesteś żałosny, zazdrość... to takie dziecinne! Na serio myślałeś, że będę z kimś takim jak ty?!
- Witchita, przestań. - Smoke widząc co się dzieje próbował uspokoić swoją partnerkę... jednak dla niej już było za późno. Z mojego pyska zaczęła kapać czarna maź, oczy pokryły się bladoniebieskim kolorem, po czym zapłonęły błękitnym ogniem. Na grzbiecie powstały kolce, które wyrastając przebiły się przez skórę wywołując krwotok. Furia, uwielbiałem ten stan. Teraz jednak byłem w drugiej z trzech form. Różnica między nimi jest taka, że w tej formie jeden wilk mógłby mnie pokonać. Z nadludzką prędkością doskoczyłem do Smoke'a łamiąc mu obie przednie łapy. Kości przebiły tkankę, wychodząc z drugiej strony i ukazując piękny, krwisty szpik. Obróciłem go tak, aby mógł obserwować swoją ukochaną. Wsłuchiwałem się w skowyt, jaki wydawał z siebie ten śmieć. Witchita próbowała uciekać, jednak byłem szybszy. Podprowadziłem ją nieco bliżej basiora.
- "Mówią na Nich skazani na samotność ci co wybrali ból, aby prawdy dotknąć. Mówią na Nich skazani na istnienie, wędrowcy ciszy w pogoni za przeznaczeniem." >>Cytat z : SumaStyli - Skazani na samotność<< - Nuciłem owe słowa rozcinając delikatny policzek beżowej wadery. Po chwili wyprowadziłem cios, co poskutkowało obfitym krwotokiem ze złamanego nosa. Kopałem ją, wygryzałem kawałki ciała... robiłem to z jednego powodu... nie powiedziała mi prawdy. Zaakceptowałbym rozstanie, jednak ta dwójka wolała to ukryć. Unieruchomiłem ją tak, że połowa łba znajdowała się w śniegu.
- Powiedz mi Smoke, tylko szczerze, całowaliście się już?
- Nic ci nie powiem ty chory skurwysynu! Idź się leczyć, psie!
- Szkoda , a mogłeś ją jeszcze uratować. - Mówiąc to wytworzyłem lodowe ostrze i przyłożyłem do delikatnego gardła wadery.
- Czekaj! - Wrzask basiora rozdarł poranną ciszę. - Tak, jesteśmy już po pierwszym pocałunku... proszę, nie rób jej krzywdy. Wyżyj się na mnie, a jej daj już spokój... proszę.
Ignorując jego skowyt, podciąłem gardło, po czym oddzieliłem łeb od broczącego krwią ciała. Głowę, którą trzymałem w łapach ustawiłem naprzeciw unieruchomionego samca tak, aby jej usta dotykały jego nosa.
-Teraz ją pocałuj. - Parsknąłem śmiejąc się z zaistniałej sytuacji, zły ja w pełni kontrolował ciało, świadomość i każdy ruch, który wykonywałem. -Wiesz dlaczego to zrobiłem, Smoke? Czy wiesz dlaczego musiałem to zrobić?!
- Pierdol się idioto! Jesteś chory, idź się leczyć jebany psychopato!
- Wystarczyło, że powiedziałaby mi o waszym związku. Jeśli chodzi o sprawy sercowe, odpuściłbym sobie i byłaby tylko twoja, jednak ona wolała to ukrywać, i jeszcze te słowa, które przed chwilą kierowała w moją osobę...
- To nie był powód do takiej brutalności, zabiję cię... Zabiję, słyszysz?! Chodź tu psie! Walcz! -Smoke krzyczał, płakał, znów krzyczał, skomlał z bólu i znów krzyczał... cudowny spektakl grający na uczuciach... Nie chciałem jednak dłużej tego słuchać. Pokryłem całe jego ciało lodowym pancerzem, jednak jego śmierć nie mogła być taka zwykła. Zacząłem wytwarzać kolejne warstwy lodu wewnątrz zamarzniętej komory. Skutkowało to powolnym zgniataniem korpusu samca. Po minucie zamiast wilka wewnątrz zimnej zbroi znajdował się skórzany worek pełen posiekanych organów i skruszonych kości. Odszedłem z uśmiechem na pysku, jednak kilka miesięcy później rozmyślałem nad moimi czynami. Wiedziałem, że jeszcze nigdy nie miałem tak potężnego napadu furii, coś we mnie pękło. Ktoś siedzi głęboko we mnie, a tamta blokada miała na celu nie dopuszczenie go do głosu... z rozmyśleń wyrwał mnie donośny głos.
- Co robisz na terenach naszej watahy?
Ten głos należał do Gustawa, to on przyjął mnie do tej watahy, w której odnalazłem spokój. Od tamtej pory nigdy nie miałem takiego napadu, obiecałem sobie jedno... jeśli będę musiał zabić przyjaciela, zrobię to szybko i bezboleśnie... jednak każdy mój wróg będzie cierpieć jak nigdy w jego nędznym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!