niedziela, 22 listopada 2015

Od Limbo - Jak tu dotarłem?

Łapy odmawiały mi posłuszeństwa, domagały się odpoczynku, ale czy można ryzykować życiem? Nareszcie, pośród gęstego lasu znalazłem jamę. Jej wejście nie zachęcało do rozgoszczenia się. Wszedłem do środka, który okazał się bardzo wąski i trzeba było się czołgać. Kiedy byłem już głębiej, coraz częściej pojawiały się kałuże zimnej wody. W końcu nie mogłem już iść dalej z powodu zmęczenia. Położyłem się i po chwili oddałem się snu. Był on jednak niespokojny, co chwilę się budziłem. Nagle z mojego ''snu” zbudził mnie huk. Wstałem energicznie, ale miejsce, w którym się znajdowałem było niskie, dlatego uderzyłem łbem o sufit. Zaniepokojony zacząłem zmierzać w stronę wyjścia. To, co zobaczyłem, sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Jedyne znane mi wyjście zostało zawalone przez wielki kamień. Podczołgałem się do niego i swoim łbem uderzyłem w niego próbując coś wskórać. Zrozpaczony robiłem tak kilka razy, aż zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem co robić. Musiałem poszukać innego wyjścia, o ile takie było. Odwróciłem się i ruszyłem przed siebie. Zimnej wody było coraz więcej. Gorzej być nie mogło, byłem zmęczony, głodny, a w dodatku przemoczony. Woda dochodziła mi do gardła. Nie mogłem się cofnąć, zaszedłem już zbyt daleko. Zaczerpnąłem zatęchłego powietrza i zanurzyłem się w wodzie. Co miałem do stracenia? I tak bym zdechł z głodu. Zaczynało mi brakować tlenu, kiedy nie mogłem już iść dalej, ponieważ przede mną znajdował się muł. 
- *Może jednak się uda?* - pomyślałem. Ruszając w wodę miałem bardziej na myśli samobójstwo niż znalezienie wyjścia. Zacząłem łapami odgarniać muł. Udało się, dostałem się na ląd, znaczy wpadłem do jeszcze zimniejszej rzeki. Brakowało mi tlenu, zacząłem się krztusić zimną wodą, która wleciała do mojego pyska. Rzeka była głęboka. Zacząłem machać łapami, tworząc szum. Po kilku sekundach zahaczyłem o jakieś zielska - dzięki temu łapami złapałem o brzeg. Wynurzyłem się i zacząłem kasłać wodą. Wziąłem kilka dużych oddechów. Do moich płuc wleciało zimne powietrze. Dopiero po kilku minutach zdałem sobie sprawę, że znajduję się na śniegu i poczułem, że cały się trzęsę z zimna. W dodatku moje oczy zaczęły łzawić. To przez promienie słoneczne, ponieważ był dzień. Znajdowałem się na ładnej polanie. Zamknąłem oczy i na ślepo ruszyłem przed siebie. To był głupi pomysł, bo potknąłem się o własne łapy i upadłem na śnieg. Otworzyłem oczy i pomimo bólu poszedłem przed siebie do najbliższego drzewa. Kiedy już byłem przy dosyć dużym łysym drzewie wspiąłem się na jego konar i zasnąłem. Obudził mnie powiew zimnego wiatru. Otworzyłem oczy, była noc, a niebo przykryte grubą warstwą chmur. Zeskoczyłem z drzewa. Rozejrzałem się czy nie ma żadnego wilka w pobliżu i spokojnie poszedłem przed siebie. Pół godziny później usłyszałem szmer i czułem jakby coś mnie obserwowało. Nagle zza drzew wyłonił się mój niedoszły oprawca, pająk: 
Zawarczałem, próbowałem udawać groźnego, ale miałem z nim już do czynienia. Wiedziałem, że jest on śmiertelnie niebezpieczny i trudno go zabić. Podbiegałem do niego próbując go gryźć, ale szybko odskakiwałem na boki. Odwróciłem się i zobaczyłem innego wilka. 

<Flash>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!