Przeszłość ma pozostać w przeszłości? Ktoś kto to wymyślił, musiał być pochrzaniony bardziej niż inni. Przeszłość nigdy nas nie zostawi, jej widmo trzyma się nas jak rzep psiego ogona.
Abyss przekonał się o tym podczas, teoretycznie, zwyczajnego polowania.
Słońce wisiało wysoko nad horyzontem, próbując przedrzeć się przez szare, pierzaste chmury. Tego dnia było raczej chłodno, na dodatek wiał dosyć silny wiatr. Na szczęście - sprzyjający patrolowi łowieckiemu. Abyss, Jason i Star wyruszyli na poszukiwanie dużego stada jeleni, które wypatrzyli kilkanaście minut temu. Wiatr wiał od strony kopytnych, dzięki czemu łowcy pozostali niewykrywalni. Pierwszy szedł Jason szukający śladów pozostawionych przez stado jeleni wśród drzew, Star szła druga, sprawdzając, czy aby na pewno wiatr nie zmienia swojego kierunku, a za nią maszerował Abyss, pilnujący tyłów i doglądający wszelkich niedociągnięć w pracy swoich towarzyszy. Na szczęście - wszyscy obecni w grupie byli profesjonalistami w swoim fachu.
- Jesteśmy już blisko, pora się rozejść i okrążyć to stadko, żeby wypatrzyć słabą sztukę - powiedział Jason do swoich kompanów, przystając. - Ja idę do przodu, Star bierze lewe skrzydło, ty prawe Abyss.
- To do dzieła - powiedziała Star, kierując się na lewo. Abyss skinął tylko głową i potruchtał w prawo. Okazało się, że znalazł się na jednej z najlepszych pozycji obserwacyjnych, jakie mogłyby w tym lesie istnieć. Abyss w kilka sekund znalazł się na górze dosyć wysokiego, stromego klifu o wysokości dobrych sześciu- lub też siedmiu metrów. Pod klifem rozciągała się duża polana, na której zgromadziły się jelenie, a w miejscu, gdzie znajdowała się teraz Star, płynęła rzeka. Jeśli kopytne miałyby gdzieś uciekać, to tylko do przodu, jako że polana była dosyć długa, a później znikała powoli w lesie. Abyss w takim razie musiałby ustawić się właśnie tam, na środku polany, by przeciąć drogę uciekającym sarnom. Niestety, jak to zwykle bywa, idealne sytuacje los uwielbia niszczyć w okrutny i niespodziewany sposób.
Abyss już zamierzał skierować się w dół klifu, by wejść na polanę, gdy usłyszał ciche warknięcie. Spojrzał do tyłu na wysokie krzaki. Nagle, bez zapowiedzi, ostrzeżenia, no czegokolwiek, spomiędzy drzew wyskoczyła ogromna istota i rzuciła się na wilka, zrzucając ich obu na polanę. Upadek z kilku metrów to jedyna rzecz, której Abyss teraz potrzebował. Zwierz, który go zaatakował, okazał się na tyle dobry, by to właśnie on uderzył o ziemię, a wilczur o niego.
Uderzenie na pewno bolało, bo kreatura wydała z siebie dźwięk pełen bólu. Abyss natomiast natychmiast odskoczył i przyjął pozycję bojową. Sarny i jelenie przebiegały obok niego, ale on nie zwracał na nie uwagi, bowiem musiał zająć się swoim największym koszmarem.
Na środku polany z bólu kulił się ogromny niedźwiedź. Postrach Abyssa. Koszmar nad koszmarami.
Wilczur poczuł, jak ze strachu jego ciało drętwieje, płuca zdawały się kurczyć, a serce jak gdyby biegało po klatce piersiowej, byleby się z niej wydostać.
- *Gdzie jest Jason i Star? Nie mogą mnie tak teraz zostawić!* - Abyss warknął, rozglądając się za członkami watahy. Nikogo nie było w zasięgu wzroku oprócz niedźwiedzia, który właśnie szykował się do ataku. Wilczur nie miał wyjścia, jak stanąć do walki ze swoim koszmarem. Nie. Tutaj musiał stanąć do walki ze strachem, który nie pozwalał mu się ruszyć. A niedźwiedź właśnie rozpoczął szarżę, rycząc wściekle.
- *Dlaczego ja? Dlaczego to ja musiałem na niego trafić?!* - Abyss zacisnął zęby i napiął wszystkie mięśnie. Niedźwiedź był już tuż tuż, jego ogromne łapy zdawały się rozdzierać ziemię, a pazury...
Abyss nie miał czasu się zastanawiać nad tym, jaki to niedźwiedź ten jest. Był brązowy, gigantyczny i fenomenalnie silny - więcej wilk wiedzieć nie musiał. Abyss odskoczył, gdy niedźwiedź kłapnął paszczą, i później, gdy machnął łapą. Abyss przełknął ślinę i skoczył na przeciwnika, wbijając swoje ostre zęby w skórę na grzbiecie. Warstwa tłuszczu, a później już tylko mięśnie i krew. Musiało zaboleć, bo drapieżnik zaczął miotać się szaleńczo. Czarny wilk nie puszczał, wiedział, że nie może puścić - gdyby rozluźnił uścisk, spadłby zaraz obok niedźwiedzia, który - znając ich naturę - natychmiast wykorzystałby szansę, by rozszarpać basiora na strzępy.
Abyss postanowił wycofać się z otwartej przestrzeni. "Może będę miał większe szanse w lesie" - pomyślał z nadzieją i wskoczył na niedźwiedzia, by odbić się od niego i rzucić się najpierw w stronę klifu. Stanął pod skalistą ścianą i zaczekał na niedźwiedzia, aż ten będzie dostatecznie blisko. Gdy był on około metra od stoku, Abyss odskoczył w bok, a niedźwiedź uderzył w klif z ogromną siłą. Nie myśląc wiele, wilczur popędził pomiędzy drzewa, próbując zamienić się w kota, by zmienić zapach i dodatkowo wspiąć się na którąś z wyższych sosen. Przerażenie było jednak tak silne, że całkowicie paraliżowało wszelkie zdolności Abyssa, pozbawiało go tej jedynej szansy na ucieczkę.
- *Więc będę musiał z nim walczyć?* - przełknął ślinę, nie przestając biec. - *To byłoby chore! To coś jest dwa razy ode mnie większe! No bez jaj! Nie, nie, nie...eeeeee!* - niedźwiedź nagle pojawił się tuż za wilkiem, jak gdyby zdołał się teleportować. Abyss przyśpieszył, pomimo piekącego bólu łap.
- Star! Jasoooon! - krzyczał, modląc się, by ci go usłyszeli. Odpowiedź nie nadeszła, a niedźwiedź stawał się coraz bardziej rozdrażniony, o ile bardziej w ogóle można. Wilczur nagle poczuł, jak coś ostrego wbija mu się w prawe udo, a uderzenie zwala go z nóg i odrzuca na kilka metrów w lewo. Lot wilka zatrzymało duże drzewo. Abyss zsunął się po pniu. Leżąc, zerknął na swoją nogę; z uda, a dokładnie z pięciu długich cięć ciekła gęsta krew. Zrobiło mu się słabo na wspomnienie bólu, który odczuwał po wypadku sprzed kilku lat, gdy to niedźwiedź rozciął go właściwie na pół.
Na chwiejnych nogach podniósł się i z przerażeniem spojrzał na drapieżnika, który próbował znaleźć swoją ofiarę. Poruszał nosem wysoko w powietrzu i natychmiast przeniósł wzrok na Abyssa.
- *Muszę znaleźć jakąś broń!* - wilczur pomyślał, rzucając się do ucieczki. Oczywiście ból był bardzo silny, Abyss ciężko łapał powietrze, czując, jak cięcia powiększają się z każdym krokiem. Miał ochotę wymiotować, ale opanował się i w ciągłym biegu zaczął szukać dużej, ostrej gałęzi. Cudem znalazł idealny kij w kilkanaście sekund. Chwycił go w zęby i ustawił się przodem do szarżującego niedźwiedzia. Ostro zakończony kij, skupienie i spokój - jeśli nie teraz, to już nigdy.
Potwór podbiegł, a wilk wymachnął kijem, trafiając niedźwiedzia prosto w głowę. Ten ryknął wściekle i jednym ruchem łapy wyrwał broń z pyska Abyssa, a następnie połamał ją w zębach. Basior stanął jak wryty w ziemię. Bez kija i nadziei na przeżycie czuł się nagi i bezbronny, niczym nowo narodzony szczeniak.
Niedźwiedź nagle uniósł łapę i spróbował nią zgnieść głowę wilka. Ten odskoczył w ostatnim momencie, czując jak powietrze rusza się pod naporem olbrzymiego łapska. Abyss wypatrzył ostry kawałek kija leżący na ziemi za niedźwiedziem i rzucił się w jego kierunku, przelatując obok wściekłego potwora.
Wilczur ślizgiem przebył ostatnie metry dzielące go od kija, złapał zębami broń i obrócił się na plecy, celując ostrym końcem broni w szyję niedźwiedzia, który w tej samej chwili skoczył, by zakończyć całą zabawę. Zanim świat stał się czarny, pomiędzy drzewami Abyss kątem oka dostrzegł swoich dwóch towarzyszy, którzy stali przerażeni, obserwując, jak czarny łowca znika pod cielskiem niedźwiedzia.
- *Star... Jason... Będzie dobrze* - pomyślał, czując w tym samym momencie ogromny ciężar. Ale poczuł też coś, co bardzo go ucieszyło. Do pyska zaczęła mu cieknąć gęsta ciecz, na pewno nie pochodząca z ciała wilka.
- Abyss! Abyss! - krzyczał Jason, skacząc wokół dwóch walczących. Gdy stwierdził, że jest bezpiecznie i zobaczył, że niedźwiedź zesztywniał, podszedł do niego i zaczął ciągnąć za skórę potwora. Z odrobiną wysiłku udało mu się odciągnąć martwego drapieżnika. A Abyss leżał na ziemi z wciąż tkwiącym mu w zębach kijem. - Żyjesz! - Ucieszył się młody wilk, siadając przy Abyssie. Z cichym westchnieniem ulgi czarny wilk rozluźnił zgryz na kiju i wypuścił go z pyska. Ubrudzony krwią, zmęczony i rozdygotany leżał na grzbiecie, wpatrując się w korony drzew.
- Abyss, nie mam na ciebie słów - podeszła Star, uśmiechając się szczerze. - Dobrze, że żyjesz. Dasz radę iść? - Zerknęła na rozcięte udo wilka.
- Pokonałem mój największy koszmar. Myślę, że powrót do jaskini to będzie pikuś.
- Zniszczyłeś w sobie strach przed niedźwiedziami! Widzisz? Opłacało się tu przyjść - zaśmiał się Jason.
- Nie, nadal się tego cholerstwa boję. Ale może masz rację, odrobinkę mniej.