Kiedy moce moje i Patton'a znów były zdatne do użytkowania, natychmiast teleportowałem nas do mojej partnerki, Ginewry. Zastaliśmy ją leżącą w śniegu, z wielką, zakażoną raną ciętą na brzuchu, z której wypływały jej wnętrzności, a przy każdym ruchu lała się krew.
- Znalazłeś... mnie. - Wyszeptała resztką sił.
- Spokojnie, kochanie, będzie dobrze... - Powiedziałem łamiącym się głosem, wycierając jej zapłakane policzki. - Będzie dobrze.
- Nie... Czuję, jak dusza ze mnie... khe... ulatuje.
Patton rozpalił ogień, który miał za zadanie ogrzać ciało wilczycy.
- Ginewro, kto ci to zrobił? - Zapytałem, roniąc łzę.
- On... był taki... wielki... bezlitosny... nie miałam szans...
- Znajdę go. Obiecuję. - Powiedziałem, czując że coś zatyka moją gardziel. Urosła mi wielka gula, nie wytrzymałem i puściłem łzy. Dotknąłem delikatnie jej ciała i użyłem całej swojej energii, by ją uleczyć. Osunąłem się na ziemię.
- Czemu to zrobiłeś?! - Wykrzyknęła.
- Nie umiałem na to dłużej patrzeć... Tak cierpiałaś... A ja przeżyję.
- Gustaw, takie jest moje przeznaczenie. Muszę cierpieć. Twoje zaklęcie nic nie da.
- Ona ma rację. - Usłyszałem tuż za plecami, czując na karku lodowaty oddech.
- Dervish... Twoje imię było wyryte na ciałach moich pobratymców.
- No proszę, jaki spostrzegawczy... Zmieniając jednak temat, nie zdołasz jej uratować. To ja steruję twoim losem. Twoja partnerka z każdym dniem słabnie, z wolna gaśnie. Kiedy lekko dmuchnę, ogień straci blask. Wtedy na miejscu jej śmierci powstanie ogród, po którym będzie krążył jej duch. A ty będziesz jego obrońcą, do końca życia wiernym. - To mówiąc, rozpłynął się w powietrzu.
Byłem oszołomiony tym, co się stało. Nie wiedziałem, co robić. Podobnie jak Ginewra i Patton. Kiedy odzyskałem siły, po prostu wróciliśmy do watahy. Wziąłem sobie słowa Dervish'a do serca, chciałem te ostatnie dni spędzić z Ginewrą jak najlepiej. Star objęła oficjalnie przywództwo nad watahą, a pomagał jej w tym nowy przyjaciel watahy, Flash.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!