Z biegu wskoczyłam przez uchylone drzwi do jaskini. Nikt na szczęście nie zauważył mojego dziwnego zachowania. Stało tam dość dużo kamiennych stolików. Wszystkie zajęte. Stanęłam obok stolika, przy którym siedziało pięcioro wilków. Spojrzały na mnie, a później na siebie.
- Możesz siadać. - jeden z basiorów odsunął mi krzesło.
- Coś się rozgrywa? - skierowałam pytanie w stronę owego wilka.
- Czekamy na jeszcze jednego z nas i jak przyjdzie zaczynamy grać. - szybko wyjaśniła wadera siedząca naprzeciw mnie. - A co? Grasz? - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Oczywiście. Jeżeli to będę mogła obstawić... - wyjęłam malutki kawałek rubinu znaleziony u ludzi.
- Co to? - mrużąc oczy czerwony basior wskazał łbem kamień.
- Ślepy? Rubin! Cudeńko! - druga samica prawie, że wyciągnęła łapy, żeby go złapać. - Możesz to wystawiać. - wyszczerzyła się odsłaniając ostre zęby.
Trwałam pogrążona we własnych myślach gdy tamci coś między sobą cicho mówili. Spojrzałam w stronę drzwi. Ktoś przez nie wszedł. To był jeden ze strażników. Wzdrygnęłam się i zaczęłam powoli wstawać. Sięgnęłam po kamyk leżący na stoliku.
- Ejże hola! Gdzie się panienka zmywa? - odezwał się dotychczas siedzący cicho samiec.
- Muszę iść. - krótko odpowiedziałam i zaczęłam odchodzić.
- Czemu? - wilk złapał mnie za łapę.
- Muszę iść i basta! Zostaw mnie! - wyrwałam się i pospiesznie posunęłam do drzwi.
Założyłam na głowę czarny kaptur, dopięłam do ubrania małą sakiewkę i ze spuszczonym łbem przeszłam obok strażnika. Ten spojrzał na mnie zdziwiony jednak nie zareagował. Usłyszałam za sobą kroki. Chwilowo myślałam, że to tylko jakiś wilk, który też wyszedł. Popatrzyłam się za siebie. A jednak musiał się przyczepić! Już tak dawno padł wyrok... Już nawet nie pamiętałam słów mówionych przez wilka, który mnie skazywał. Czy oni w ogóle mnie jeszcze ścigali? Zatrzymałam się, a podążający za mną basior wyskoczył przede mnie i zdjął mi kaptur.
- Mam cie!! Nie uciekniesz już!! W końcu po... - nie zdążył dokończyć, bo chuchnęłam mu w pysk lodowatym oddechem.
- Jaka wielka szkoda... Muszę już sobie iść! - uderzyłam w zlodowaciały łeb samca i cienka warstwa lodu pokrywająca go pękła, a ja szybko odbiegłam.
- Gonić...! - wychrypiał dygoczącym głosem w oddali.
Wiatr targał moimi piórami na wszystkie strony niektóre nawet wyrywając. Gdybym tylko mogła go chwycić, żeby dał mi w końcu spokój; co dzień rano zaglądał do mojego domu, aby zabrać mi wartościową - przynajmniej dla mnie - rzecz, którą jest papier. Ostatnim sposobem porozumienia się w jakikolwiek sposób z kuzynem było wysyłanie listów poprzez ptaki. Te latające stworzenia były mi naprawdę bliskie. Czy one też myślały tak jak ja? O wietrze raczej nie. Właściwie bez wiatru byłoby też źle. Niestety nigdy nie ma czegoś idealnego. Wszystko ma swoje plusy i minusy. A śmierć? A smutek? A ból? Tylko zdrowy rozsądek nie pozwalał mi odpowiedzieć na te pytania, bo dobrze wiedział co się we mnie obudzi gdy to zrobię. Nagle spadł na mnie ciężar wszystkich tych zapomnianych słów. Miały być teraz moją kolejna bronią, którą ewentualnie jak mnie złapią użyję na stróżach. A jednak za tymi słowami kryło się rozczarowanie i pogarda. Matczyne łzy kapiące z nich jak krople deszczu z nieba. Smak zwycięstwa mojego przyjaciela, który okazał się być kimś kto zniszczył mi połowicznie życie, przerwany przez żelazne ostrze prawa. Świadomość powoli uciekała nawet nie dając mi chwili na naprawienie tego malutkiego błędy jakim było po prostu zganienie w myślach wiatru. Gdyby dało się tylko cofnąć czas; naprawić wszystkie dotychczasowe błędy, mieć szansę na uwolnienie od trosk swojego zepsutego już na starcie życia. Choć prawdą jest, że nie da się po prostu uniknąć trosk. Zawsze coś się znajdzie, żeby zabrać nam szczęście i wypełnić smutkiem dziurę w sercu. Dlaczego prawa świata są takie surowe? Wystarczył by tylko jeden dzień... Jeden dzień wolności. Nie!!! Nie mogę znów dać się ponieść nurtowi rzeki wypełnionej szaleństwem. To się źle skończy... W mojej czaszce dudniły odgłosy kłótni rozsądku i szaleństwa. Krzyczały strasznie głośno. Myślałam, że zaraz sama z siebie zejdę, albo one rozszarpią mi głowę. Granica pomiędzy światem rzeczywistym, a światem moich myśli powoli się zacierała. Ścieżka stworzona z bólu i łez spotkała się z ciągiem myśli zdrowego umysłowo wilka na skrzyżowaniu dróg. Dołączyła się jeszcze do tego ścieżka, po której biegłam. Już miałam problemy z rozróżnieniem gdzie teraz się znajduję. Potknęłam się o kamień. Przynajmniej tak mówiły oczy... Malutkie kamyczki, którymi była usiana droga ucieczki wbiły się w mój lewy bok rozdzierając mi jednocześnie skórę. Nerwy znajdujące się obok ranek zaczęły prosić o pomoc wywołując przenikliwy ból. Chwiejnie wstałam i zostawiając jeszcze za sobą kilka zakrwawionych śladów jakoś przemieszczałam się dalej. Choć łapy uparcie odmawiały mi posłuszeństwa skoczyłam tak wysoko jak na tą chwilę umiałam. Rozłożyłam poharatane pióra z czego duża ich ilość uciekła z wiatrem. Czułam kłucie na grzbiecie, łapach, a właściwie na całym ciele. Szybowałam póki mogłam mając nadzieję, że nikt już mnie nie goni. Igły, którymi byłam kuta przez mojego ciągle towarzyszącego mi w tej podróży znajomego przebiły się przez warstwę cielesną, dostając się do warstwy emocji. Zamknęłam oczy kontrolując pióra, by się nie złożyły. Przed oczami widziałam jedynie ciemność. Otaczający mnie chłodny mrok. Już powoli dochodziły do mnie głosy tamtych dni... Dzień, który zaważył nad całym moim życiem. Wszystko widziałam; te wilki, które z zadziwieniem spoglądały na mnie gdy uciekałam przed strażą, zdrajca, niegdyś mój przyjaciel, ciągany do więzienia z biletem w jedna stronę, a pośród tłumu moi najbliżsi. Ze łzami i żalem w oczach spuszczają smętnie łby i wracają cicho do domu. Już beze mnie. Bo dla mnie już nie ma miejsca. Po prostu... Niestety jak przewidywała moja myśląca obecnie strona przez chwilową skruchę doszło do nieuwagi, a przez nieuwagę do złożenia piór. Szybowałam już długo i byłam wysoko. A teraz głupia zapłacę za to, że raz dałam ponieść się wspomnieniom. W przeciągu jednej krótkiej chwili z impetem uderzyłam o ziemię. Mój umysł już do końca wytrzeźwiał. Szkoda tylko, że znajdywałam się na skraju śmierci kiedy już odzyskałam zdrowe zmysły. Ktoś się nade mną pochylił. Przyłożył łeb do mojej klatki piersiowej. Chyba sprawdzał czy żyję, ale teraz już wszystko było mi obojętne, bo straciłam przytomność.
<wilku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!