środa, 21 marca 2018

Od Endless - C.D. Silence'a "Dziwne zdarzenie"

Poprzednie opowiadanie

Jakkolwiek bardzo chciałabym cokolwiek zrobić, nie mogłam. Chciałabym powiedzieć, że wiem jak wygląda śmierć - tak jednak nie było. To nie była śmierć, to była wstrzymana egzystencja. Czekałam w pustce, aż słońce ponownie wzejdzie i oświetli znany mi świat. Do tego czasu nie istniałam jednak. Nie myślałam, nie czułam, nie widziałam, nie słyszałam. Nic do mnie nie docierało, ponieważ nic nie mogło dotrzeć. Nie miało prawa, tak jak ja nie miałam prawa do niczego za życia... Może ta tymczasowa śmierć miała znaczenie symboliczne? Zerwanie z dotychczasowym życiem...?
Nie dane mi było jednak poznać odpowiedzi na to pytanie, a przynajmniej nie teraz. Udało mi się bowiem otworzyć ciężkie powieki, i zaczerpnąć powietrza, które wręcz paliło moje płuca. Do oczu napłynęły łzy, a głowa zaczęła boleć niemiłosiernie. Już drugi raz w życiu czułam taki ból, i zdecydowanie za tym nie tęskniłam. Nie wiem dlaczego jeszcze tu byłam. Powinno mnie tu nie być dobrych paręnaście księżyców, jednak moja moc nadal mnie ratowała. Czy moje życie miało jakiś sens? Czy istniał powód, dla którego ta moc nie chciała mnie wypuścić w ów otchłań na zawsze? W pewnym stopniu wierzyłam w przeznaczenie, i cicho liczyłam że rzeczywiście tak jest. Pragnęłam się do czegoś przydać...
Niewiele później udało mi się jakkolwiek opanować, uspokoić i zorientować w sytuacji. Byłam w swojej jaskini, roznosił się tu zapach ziół, a także... ta znana mi już dość dobrze, drażniąca woń tytoniu. Od razu uniosłam łeb do góry, a moim oczom ukazała się ciemna sylwetka leżąca w drugim kącie jaskini. To mogła być tylko jedna osoba... Pchnięta ostatnimi resztkami energii podciągnęłam się na łapach, i doczołgałam się do swojego "towarzysza". Widziałam, że nie jestem w dobrym stanie, więc zupełnie nie zwracając uwagę na to, jak słabą jestem, bardzo delikatnie, wręcz niewyczuwalnie przytknęłam swój mały nos do jego łopatki. Uwalniając kolejną moc, zaczęłam przesyłać ostatnie pokłady swojej energii do Silence'a. Przerwałam dopiero wtedy, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie. Cicho westchnęłam i lekko się zataczając, wróciłam na swoje miejsce, aby nie naruszyć jego przestrzeni.
Pomimo wyczerpania, nie mogłam jednak zasnąć. Po prostu leżałam w bezruchu, wpatrując się w kamienną "ścianę" jaskini. Czas tak powoli mijał aż do rana, kiedy to mój towarzysz się obudził. Wyglądał znacznie lepiej niż jeszcze kilka godzin temu, w przeciwieństwie do mnie. Podszedł do mnie i bez słowa mi się przyjrzał. Prychnął tylko cicho, po czym wyszedł z jaskini. Ja natomiast przymknęłam oczy, wsłuchując się w ciszę. Ta została jednak przerwana niewiele później, do mojej jaskini jednak przybył kolejny wilk, tym razem biały. A konkretniej wadera, z obrożą na szyi. Ona również obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem, i próbowała dowiedzieć się co się stało. Niestety wyczuła ona zapach obcego wilka, i zaczęła zadawać jeszcze więcej pytań, próbując mi pomóc. Ja jednak próbowałam ją od tego odwieść, ponieważ wiedziałam że pomocy nie potrzebuję. Wszystko co mogło mi pomóc zostało wykorzystane, i byłam tego pewna. Niestety nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc posłałam alfie jedynie niepewne spojrzenie. Zrozumiała chyba, że to nie ma większego sensu i jedynie powiadomiła mnie o śmierci kilku wilków i możliwym wybuchu. Uświadomiło mnie to, jak wiele szkód wyrządziłam, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Bardziej obchodziło mnie to, aby nie odnalazła Silence'a... Który swoją drogą niewiele później ponownie pojawił się w mojej jaskini
Bez jakiegokolwiek protestu z mojej strony zaczął przygotowywać zioła, a następnie zmienił moje opatrunki. Nie musiałam patrzeć, aby wiedzieć, że nie byłam w najlepszym stanie. Wręcz przeciwnie, było ze mną źle i było to widać po wyrazie pyska Silence'a. Mruczał on coś pod nosem, jednak nie byłam pewna czy mówił to do mnie, do siebie, a tym bardziej co konkretnie mówił. Po prostu zdałam się na jego wolę, bo nic innego mi nie pozostało. W jakiś sposób mu ufałam, i nie obawiałam się tego, co zrobi. Gdyby miał się mnie pozbyć, już dawno by to zrobił...
Nadal jednak trzymało się mnie poczucie winy. Nie mogłam patrzeć na to, jak wygląda. Pomimo tego, że w pewien sposób go uleczyłam, nadal był ranny i nie podobało mi się to. Chciałam aby wpierw zajął się sobą, miał większe szanse niż ja...

Cały dzień minął w ciszy. Żadne z nas nic nie mruknęło, on najwyraźniej nie chciał, ja nie mogłam. Zniknął jeszcze na jakiś czas, przyniósł mi odrobinę wody i trochę pożywienia, jednak nie miałam siły aby go skosztować. Zbierałam siły na coś innego...
Gdy tylko nad lodową krainą niebo przybrało ciemnogranatową barwę, a sen zmógł mojego towarzysza, cichutko wstałam i bezszelestnie, bardzo powoli ponownie się do niego zbliżyłam. Przyjrzałam mu się, a po pysku spłynęła samotna łza. Naprawdę chciałam wynagrodzić mu to wszystko, co przeze mnie przeżył, jednak nie byłam w stanie. Bardzo mnie to bolało... Jedyne na co się zebrałam, to schylenie łebka i delikatne polizanie go po policzku. Starałam się to zrobić tak, aby się nie obudził, i chyba mi się udało
- Dziękuję... - szepnęłam cichutko, po czym ostrożnie wróciłam na swoje miejsce

< Silence? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!