Narodziłem się w wielkiej, doskonale prosperującej, marokańskiej Watasze Lśniących Ostrzy, a dokładniej rzecz ujmując w jej najważniejszej familii zwanej Wielkim Rodem, która nią zarządzała.Jako pierworodny syn panującej pary od najwcześniejszych chwil byłem otaczany doskonale dobraną opieką, co miało mnie przygotować do stanięcia w przyszłości na czele tego stada. Był tylko mały problem - za nic nie chciałem tego robić i, gdy tylko mogłem, uciekałem od wszelkich pouczeń, aby zaszyć się w jakiś najciemniejszy kąt i wrócić dopiero późną nocą, gdy wszyscy już spali.
Sytuacji nie poprawił fakt, że mój ojciec po około sześciu miesiącach postanowił rzucić to wszystko i ruszyć w dalszą podróż do osady, w której kiedyś mieszkał. Dopiero wtedy bowiem poczułem naprawdę, że nie muszę zawsze tak żyć i jakiś czas później opracowałem plan własnej ucieczki z tego luksusowego, ale jednak mimo wszystko, więzienia, mając nadzieję, że wilki, które zostawiłem za sobą zrozumieją moją decyzję i nie będą chciały sprowadzać mnie na siłę z powrotem.
Nie mając innego pomysłu na drogę, jaką mógłbym ruszyć, pewniej ciemnej, bezksiężycowej i wyjątkowo mglistej nocy, ruszyłem śladem Mortimera. Przez pierwszy kilka tygodni poruszałem się głównie nocą, aby jak najbardziej zminimalizować ryzyko odkrycia mej pozycji przez ewentualnych posłańców matki. W miarę jednak jak odchodziłem coraz dalej od granic, którymi władała, stawałem się powoli spokojniejszy i przestawiałem się na dzienny tryb wędrówki.
Po około czterech latach moim oczom ukazało się wielkie, poprzecinane nielicznymi bagnami, pustkowie. Coś podpowiadało mi, że to tu właśnie powinienem najłatwiej natrafić na ślad taty, więc z nieukrywaną niechęcią postąpiłem naprzód. Po przejściu kilkunastu metrów łapy zaprowadziły mnie w okolice jakiegoś tajemniczo wyglądającego i sprawiającego wrażenie nawiedzonego lasu. Nie czekając na zaproszenie, które i tak zapewne by nie nadeszło, zagłębiłem się w niego. Po paru chwilach gdzieś z lewej strony dobiegł mnie dźwięk łamanej gałązki. Automatycznie obróciłem się w tamtą stronę z postawioną sierścią i wyszczerzonymi kłami przygotowując się do potencjalnej walki na śmierć i życie z nieznanym. Szybko jednak okazało się, że moje obawy były niepotrzebne, gdyż spośród drzew wychynął obiekt moich poszukiwań, który na mój widok stanął jak wryty. Kiedy wreszcie ocknął się z zaskoczenia, spytał, mrużąc wściekle oczy:
- Mogę wiedzieć, co tu właściwie robisz?
- Dla mnie też miło Cię widzieć ojczulku. - odparłem kpiąco.
- Mam tylko nadzieję, że nie przyszedłeś tu jako szpicel tej wkurzającej do granic wytrzymałości Skuld!- odwarknął, posyłając mi ciskające gromy spojrzenie.
- O tym akurat nie musisz się martwić, ponieważ sam cudem od niej uciekłem. - wyjawiłem z nutką dumy.
- W takim razie pewnie będziesz chciał się teraz tutaj osiedlić? - zaindagował już znacznie spokojniej.
- To zależy od tego, czy znajdę tu dogodne warunki do życia... - odrzekłem, udając obojętność.
- Zobaczysz sam, a teraz chyba lepiej będzie, jeśli zaprowadzę Cię prościutko do Alf nim ktoś uzna, że jesteś jednym ze szpiegów pozostałych Klanów. - to powiedziawszy, ruszył na północ.
Musiałem przyznać przed sobą, że za nic nie chciałem być uważany za kogoś takiego, więc chcąc nie chcąc podążyłem za nim.
<Fallen lub Althena, które z Was zdecyduje się mu odpisać?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!