Poprzednie opowiadanie
Minęło już kilka dni od kiedy zostałam przyjęta do klanu Luminosum Iter. Od tamtego czasu nie widziałam się jednak z Silencem, basiorem który mi pomógł. Myślałam jednak o nim, sama nie wiedziałam, dlaczego. Miałam dziwne poczucie, że powinnam mu się odwdzięczyć, może na to liczył...? Pochłonęło to moje myśli wyjątkowo mocno, nie chciałam nawet wynurzać się ze swojej jaskini z pustymi łapami. Dzięki niemu byłam teraz bezpieczniejsza niż wcześniej, a przez ten krótki czas jaki z nim spędziłam zdążyłam dostrzec, że nie jest jednostką, która puszcza wszystko płazem...
Nie chciałam również odwiedzin z niczyjej strony. Pragnęłam być teraz samą, aby nareszcie samodzielnie znaleźć wyjście z sytuacji. Zaszyłam się więc w dość małej jaskini wysoko w Szczytach Martwych Aniołów - nazwa tych gór pasowała do mnie idealnie, a przynajmniej do tego jak się ze sobą czułam... Do tego wszystkiego, oczywiście uprzednio zawiadamiając resztę klanu, zabezpieczyłam jedyne bezpieczne wejście tutaj kilkoma minami ukrytymi w lodzie. Niestety, jedna osoba nie była o tym powiadomiona...
Uświadomiłam to sobie, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk dużego wybuchu. Od razu zdałam sobie sprawę, co było tego powodem i zerwałam się na równe łapy, wybiegając przed wejście do jaskini. Kawałek dalej moim oczom ukazała się szkarłatna plama, tak dobrze znanego każdemu wilkowi płynu. Byłam z nim dobrze zaznajomiona, jednak teraz na ten widok serce podeszło mi do gardła...
Nie zważając na niebezpieczeństwo związane z dużym prawdopodobieństwem zejścia lawiny i wpadnięciem na kolejne miny, ruszyłam w stronę tamtego miejsca. Teraz bardzo tego żałowałam, bowiem gdy tylko do mojego nosa dotarł znany mi zapach papierosów, do oczu napłynęły mi łzy. I to nie z powodu tego, iż drażnił mnie ten swąd, teraz było inaczej. Bałam się, wiedziałam już do kogo należała ta krew...
Wykrzyknęłam jego imię, mając cichą nadzieję, że to nie było nic poważnego. Odpowiedziała mi cisza, a ja zaczynałam popadać w histerię. Do czasu, gdy jednak fala śniegu z dość dużym opóźnieniem całkowicie mnie pokryła. Niewiele później, moja 'wędrówka' była zakończona, prawdopodobnie u podnóża gór...
Byłam cała obolała, zaczynało mi brakować tlenu, miałam także kilka ran, z których również sączyła się krew. Nie to jednak było najgorsze. Tym, co zupełnie odebrało ze mnie chęć ucieczki była myśl, że coś poważnego mogło stać się Silence'owi. Tak bardzo nie chciałam go zranić... Było to jednak coś innego niż z każdym innym. Teraz bałam się znacznie bardziej, uważałam że znacznie bardziej należy mi się śmierć z własnej woli...
Co jednak, jeśli nie stało mu się nic poważnego? Co by wtedy pomyślał, gdyby wiedział o mojej śmierci? Zapewne w ogóle by nie pomyślał... Byłam mu obojętna, to że mi pomógł nie wywyższało mnie ponad innymi... O co ja się w ogóle łudziłam?
Coś jednak kazało mi walczyć. Coś pchało mnie do tego, aby się odkopać i stanąć z nim oko w oko. Bo czułam, że taka okazja jeszcze się nadarzy. Dlatego MUSIAŁAM walczyć, nawet jeśli miałabym nie wrócić z ów spotkania żywa. Nie obchodziło mnie to, nie obchodził mnie sposób mojej śmierci. Obchodził mnie on...
Łapy mimowolnie zaczęły grzebać w śniegu, a po dłuższym "kopaniu" znów mogłam zaczerpnąć tlenu i dostrzec słońce, mocno odbijające się od śniegu... Wręcz na ślepo stawiałam kroki przed siebie, czując że krew coraz szybciej zaczyna ozdabiać ów biały puch. Westchnęłam tylko i ostatkiem sił pobiegłam w kierunku, gdzie po raz pierwszy się spotkaliśmy. Coś podpowiadało mi, że to tam powinnam się kierować, co jednak miało okazać się wielkim błędem... Z każdą chwilą byłam słabsza, jednak nie robiło mi to większej różnicy. Moje łapy odbijały się od śniegu, aby następnie dotknąć soczystej trawy. Ponownie trafiłam do tego magicznego miejsca, teraz jednak wyglądało zupełnie inaczej. Wydawało się codziennym, niczym nie zaskakującym widokiem... Zamiast tryskać pełnią barw stało się szare, wręcz zamazane... Nie, to moje oczy się zamykały. Łapy zaczynały się o siebie plątać, potykać... A ja traciłam siły aby nad tym zapanować... Niewiele później padłam jak długa dokładnie w miejscu, gdzie stałam gdy spotkałam Silence'a. Gdzie on teraz był?! Ja... Potrzebowałam go...! Musiałam wiedzieć, co z nim... Nie było mi jednak dane...
Teraz zostało tylko czekać. Czekać do mojej śmierci, do wybuchu. Do śmierci mojej, i kolejnych, niewinnych istot. Zostały ostatnie sekundy...
< Silence? Dzięki tobie nie wyszłam aż tak z wprawy XD >
Minęło już kilka dni od kiedy zostałam przyjęta do klanu Luminosum Iter. Od tamtego czasu nie widziałam się jednak z Silencem, basiorem który mi pomógł. Myślałam jednak o nim, sama nie wiedziałam, dlaczego. Miałam dziwne poczucie, że powinnam mu się odwdzięczyć, może na to liczył...? Pochłonęło to moje myśli wyjątkowo mocno, nie chciałam nawet wynurzać się ze swojej jaskini z pustymi łapami. Dzięki niemu byłam teraz bezpieczniejsza niż wcześniej, a przez ten krótki czas jaki z nim spędziłam zdążyłam dostrzec, że nie jest jednostką, która puszcza wszystko płazem...
Nie chciałam również odwiedzin z niczyjej strony. Pragnęłam być teraz samą, aby nareszcie samodzielnie znaleźć wyjście z sytuacji. Zaszyłam się więc w dość małej jaskini wysoko w Szczytach Martwych Aniołów - nazwa tych gór pasowała do mnie idealnie, a przynajmniej do tego jak się ze sobą czułam... Do tego wszystkiego, oczywiście uprzednio zawiadamiając resztę klanu, zabezpieczyłam jedyne bezpieczne wejście tutaj kilkoma minami ukrytymi w lodzie. Niestety, jedna osoba nie była o tym powiadomiona...
Uświadomiłam to sobie, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk dużego wybuchu. Od razu zdałam sobie sprawę, co było tego powodem i zerwałam się na równe łapy, wybiegając przed wejście do jaskini. Kawałek dalej moim oczom ukazała się szkarłatna plama, tak dobrze znanego każdemu wilkowi płynu. Byłam z nim dobrze zaznajomiona, jednak teraz na ten widok serce podeszło mi do gardła...
Nie zważając na niebezpieczeństwo związane z dużym prawdopodobieństwem zejścia lawiny i wpadnięciem na kolejne miny, ruszyłam w stronę tamtego miejsca. Teraz bardzo tego żałowałam, bowiem gdy tylko do mojego nosa dotarł znany mi zapach papierosów, do oczu napłynęły mi łzy. I to nie z powodu tego, iż drażnił mnie ten swąd, teraz było inaczej. Bałam się, wiedziałam już do kogo należała ta krew...
Wykrzyknęłam jego imię, mając cichą nadzieję, że to nie było nic poważnego. Odpowiedziała mi cisza, a ja zaczynałam popadać w histerię. Do czasu, gdy jednak fala śniegu z dość dużym opóźnieniem całkowicie mnie pokryła. Niewiele później, moja 'wędrówka' była zakończona, prawdopodobnie u podnóża gór...
Byłam cała obolała, zaczynało mi brakować tlenu, miałam także kilka ran, z których również sączyła się krew. Nie to jednak było najgorsze. Tym, co zupełnie odebrało ze mnie chęć ucieczki była myśl, że coś poważnego mogło stać się Silence'owi. Tak bardzo nie chciałam go zranić... Było to jednak coś innego niż z każdym innym. Teraz bałam się znacznie bardziej, uważałam że znacznie bardziej należy mi się śmierć z własnej woli...
Co jednak, jeśli nie stało mu się nic poważnego? Co by wtedy pomyślał, gdyby wiedział o mojej śmierci? Zapewne w ogóle by nie pomyślał... Byłam mu obojętna, to że mi pomógł nie wywyższało mnie ponad innymi... O co ja się w ogóle łudziłam?
Coś jednak kazało mi walczyć. Coś pchało mnie do tego, aby się odkopać i stanąć z nim oko w oko. Bo czułam, że taka okazja jeszcze się nadarzy. Dlatego MUSIAŁAM walczyć, nawet jeśli miałabym nie wrócić z ów spotkania żywa. Nie obchodziło mnie to, nie obchodził mnie sposób mojej śmierci. Obchodził mnie on...
Łapy mimowolnie zaczęły grzebać w śniegu, a po dłuższym "kopaniu" znów mogłam zaczerpnąć tlenu i dostrzec słońce, mocno odbijające się od śniegu... Wręcz na ślepo stawiałam kroki przed siebie, czując że krew coraz szybciej zaczyna ozdabiać ów biały puch. Westchnęłam tylko i ostatkiem sił pobiegłam w kierunku, gdzie po raz pierwszy się spotkaliśmy. Coś podpowiadało mi, że to tam powinnam się kierować, co jednak miało okazać się wielkim błędem... Z każdą chwilą byłam słabsza, jednak nie robiło mi to większej różnicy. Moje łapy odbijały się od śniegu, aby następnie dotknąć soczystej trawy. Ponownie trafiłam do tego magicznego miejsca, teraz jednak wyglądało zupełnie inaczej. Wydawało się codziennym, niczym nie zaskakującym widokiem... Zamiast tryskać pełnią barw stało się szare, wręcz zamazane... Nie, to moje oczy się zamykały. Łapy zaczynały się o siebie plątać, potykać... A ja traciłam siły aby nad tym zapanować... Niewiele później padłam jak długa dokładnie w miejscu, gdzie stałam gdy spotkałam Silence'a. Gdzie on teraz był?! Ja... Potrzebowałam go...! Musiałam wiedzieć, co z nim... Nie było mi jednak dane...
Teraz zostało tylko czekać. Czekać do mojej śmierci, do wybuchu. Do śmierci mojej, i kolejnych, niewinnych istot. Zostały ostatnie sekundy...
< Silence? Dzięki tobie nie wyszłam aż tak z wprawy XD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!