Dziś wstałam o wiele wcześniej niż kiedykolwiek. Wyjrzałam na dwór. Nie było żywej duszy. Postanowiłam się przejść. Gdy tylko weszłam do lasu, praktycznie co sekundę mijałam zakochanych. Szczerze... to było w ch*j dołujące i bolesne. Przyśpieszyłam, lecz po paru krokach zaczęłam biec. Wpadłam na plaże. Usiadłam na piasku i zapatrzyłam się w horyzont. Po pewnym czasie zaczęłam przechadzać się brzegiem morza. Panowała cisza, zakłócana tylko szumem fal. Nagle zobaczyłam w myślach obraz zakradającego się od tyłu wilka. Zanim zdążyłam krzyknąć, ktoś zasłonił mi usta, przez co z mojego gardła wydobył się jedynie jęk przerażenia. Zapewne był to basior, ponieważ łapy, które mnie trzymały były bardzo umięśnione. Zaczęłam się rozpaczliwie szarpać, bezskutecznie próbując go ugryźć. Wreszcie wymierzyłam mu kopniaka, nic jednak nie wskórałam... . Znieruchomiałam, gdy mocniej przycisnął łapę, sprawiając mi ból. Wtem odwrócił mnie i mocno, niemal brutalnie pocałował. I nagle coś na niego runęło. Wilk - prawdopodobnie - z naszej watahy. Przewrócił basiora i udusił. Stałam sparaliżowana strachem, niezdolna do poruszenia się. Po chwili oprzytomniałam.
- Dziękuję - wyszeptałam, patrząc na ów wilka.
<Wilku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!