niedziela, 27 grudnia 2015

Od Diletty - Wybawienie, cz 1

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

- Bo jesteś nic nie wartą suką! - wrzasnął. Stałam niewzruszona. Zbyt wiele razy to już słyszałam, żeby zacząć rozpaczać. O dziwo nawet nie miałam łez w oczach. Milczałam, bo co miałam na to odpowiedzieć? - Teraz nagle nie masz nic do powiedzenia?!
Nadal milczałam. Wtedy nie wytrzymał. Szybkim krokiem podszedł do mnie i wymierzył cios w policzek. Może to nic wielkiego, ale dla mojego jebanego, delikatnego ciała był to dość duży ból. Łzy same napływały mi do oczu. Nie chciałam już ani chwili dłużej na niego patrzeć. Wybiegłam z jaskini, choć nie wiedziałam dokąd uciec, co chwila oglądałam się za siebie...
Biegł za mną z tym przerażającym uśmiechem psychopaty. Zbliżał się. Zaczęłam panikować. Serce łomotało jak oszalałe, a oczy traciły ostrość po kolejnych dawkach łez. Nagle spadłam w przepaść, która zdawała się nie mieć końca. Jedyne co widziałam, to głęboka czerń. Wokół mnie słyszałam śmiechy i obelgi rozchodzące się w próżni. W jednej chwili przeniosłam się do ciemnej jaskini, gdyby nie delikatne, blade światło księżyca panowałby totalny mrok.
- Witaj księżniczko. - Głęboki głos odbił się echem od ścian. Z mroku wyłonił się rosły basior. Uśmiechał się z przekąsem. - Usiądź, proszę - wskazał łapą posłanie.
Spełniłam jego prośbę nie mając nic do stracenia. Przysiadł tuż obok, przyglądając się mi. Przeczesał łapą moje włosy, potem musnął policzek i pocałował. Jednym pchnięciem powalił na ziemię i zaczął się do mnie dobierać. Krzyczałam, lecz znikąd pomocy... nie miałam z nim szans - był silniejszy, więc musiałam się mu oddać. Bałam się...
Znowu nastąpiła zmiana otoczenia.
Czy to... tak, to Silence, ale nie sam... z obcą mi waderą. Przytulają się i całują... poczułam silne kłucie w sercu i łzy momentalnie popłynęły po policzkach. W pewnej chwili spojrzała na mnie zadowolona...
- * Kim ty jesteś, żeby być jego partnerką?* - usłyszałam w myślach jej głos. - * Jesteś taka... nijaka. *
Po tej wiadomości uśmiechnęła się jeszcze szerzej, chwyciła Silence'a za łapę i odeszli... 
Wrzasnęłam zrywając się z posłania. Rozejrzałam się po pokoju szeroko otwartymi oczami. Była bodajże druga w nocy. Usiadłam w wejściu jaskini i patrzyłam na gwiazdy... . Zaczęłam powoli analizować swój sen. 
Jedyne wspomnienie z ojcem, jedyne z byłym partnerem, lecz to ostatnie nie było wspomnieniem... to... to może być moja przyszłość. Nie mogłam znieść myśli, że stracę Silence'a. Długo jeszcze rozmyślałam... około trzeciej postanowiłam się przejść. Wzięłam ze sobą kartkę, coś do pisania i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam obranego konkretnego celu, ale moje myśli wciąż krążyły wokół Klifu Dezerterów. Ostatecznie zdecydowałam, że się tam udam. Kiedy dotarłam na miejsce niebo zaczęło się rozjaśniać. Delikatna, morska bryza poruszała moją sierść. Podeszłam bliżej spadu i położyłam się tak, by przednie łapy zwisały z klifu. Męczyły mnie te wspomnienia. Nienawidziłam się za swoją przeszłość. Cały czas pragnęłam się od niej uwolnić... Najbardziej jednak bolała mnie myśl, że to ostatnie może nie być tylko sennym koszmarem, lecz zabójczą prawdą... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!