Byłam już bardzo starą wilczycą, nie wiedziałam jakim cudem jeszcze nie umarłam, czemu wciąż coś trzymało mnie przy życiu. Pamiętałam wszystko: przeżyłam trzech swoich partnerów, wszystkie moje dzieci mnie opuściły. Pozostawiona samej sobie, traciłam powoli sens życia. Dopiero na starość zrozumiałam, że życie nie opiera się tylko na innych wilkach, nie żyje się dla nich - trzeba spełniać swoje własne cele, czerpać garściami z każdej sekundy egzystencji. Niestety, dla mnie było już za późno: stara, schorowana, z doświadczeniami. Nie miałam w tej watasze już żadnych przyjaciół. Pamiętałam doskonale: trafiłam tutaj jako mały szczeniak, miałam kilka dni. Było to w sierpniową niedzielę bądź sobotę. Nie spodziewałam się, że zostanę w tej watasze tak długo, ale nie spodziewałam się, że przeżyję tyle wilków, że przeżyję Gustawa i Ginewrę, moich partnerów, dzieci. Wracałam do czasów, kiedy ta wataha dopiero się rozwijała, tętniła życiem bardziej niż teraz. Kiedyś wszystko było bardziej... Jest o wiele mniej bardziej. Wilki diametralnie się zmieniły, nie ma już tej rodzinnej atmosfery, każdy żyje własnym życiem i nie obchodzi go zdanie innych. Pamiętam czasy, kiedy Wataha Podniebnej Krainy nie mogła równać się z naszą potęgą. Dzisiaj jest nas czterdzieści.
- Nad czym tak rozmyślasz? - Zapytał Irand, podchodząc do mnie.
- Starzeję się. Niedługo mnie tu nie będzie. - Powiedziałam, a polarny wiatr czesał naszą sierść. - Odlecę gdzieś w dal, niesiona przez ten wiatr. Będę patrzeć jak się rozwijacie, przeżywać z wami wszystkie piękne chwile.
- Ayoko... - Chciał mnie pocieszyć i zaprzeczyć moim słowom, jednak uciszyłam go, przykładając mu palec do ust.
- Nie można uciec przed czasem. Choćby i w innym świecie, i tak prędzej czy później nas dopadnie. - Szepnęłam i zakaszlałam. - Słabo mi.
- Trzymaj się, Ayś. - Rzekł, pierwszy raz używając zdrobnienia. Czułam, że moje łapy stają się coraz mniej stabilne, jakby z waty. Zaczął padać śnieg. Uniosłam jedną łapę i złapałam drobną śnieżynkę. Jednak była ona... za ciężka. Padłam w śnieg, łapczywie próbując złapać oddech. - Ayoko! - do moich uszu dostał się wrzask Irand'a.
Z moich oczu zaczęły kapać łzy. Umierałam mając tego pełną świadomość. Do tego umierałam, patrząc na niego. Była to jedyna osoba, którą kochałam i której śmierci nie musiałam przeżywać.
- Żegnaj... - Wyszeptałam, po czym zamknęłam oczy. Odchyliłam głowę do tyłu i uśmiechnęłam się delikatnie. Moja dusza wyszła z ciała i unosiła się nad płaczącym Irand'em. - *Zawsze będę przy tobie. Pamiętaj o mnie.* - Wysłałam mu telepatyczną wiadomość i rozpłynęłam się, oddając się ruchom północnych wiatrów.
< Irand? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!