wtorek, 5 listopada 2013

Od Pattona - Początki wyprawy

   Gustaw zaskoczył mnie swoją nagłą wizytą, ale jeszcze bardziej zaskoczył mnie jej celem. Gdybym był się nie zgodził na tę wyprawę, z pewnością okryłbym się dużą hańbą. Lecz w tak poważnych sprawach jak ta, trzeba odłożyć honor na bok i myśleć o bezpieczeństwie ratowanego wilka.
   Tak czy siak, zgodziłem się oczywiście na tę wyprawę, która z mojego punktu widzenia nie była wcale taka niebezpieczna. W prawdzie nasza wataha nigdy jeszcze nie walczyła z ludźmi, ale mieliśmy czasem jednostkowe napady - kilka kłapnięć zębami i po człowieku. Ach, koło życia... 
   Pędziłem właśnie przez jakiś nieprzyjemny zagajnik. Drzewa był niemalże całkowicie ogołocone z liści. To jest właśnie urok Listopada... Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy postanowiłem zrobić przerwę. Z mego skórzanego tobołka wyjąłem zakurzoną jeszcze mapę, która była jedyną wziętą przeze mnie rzeczą. No, prawie jedyną... Prócz niej miałem jeszcze odtwarzacz MP4.
   Kiedy już wyznaczyłem sobie trasę, postanowiłem nałożyć słuchawki. Ostatnio lubiłem słuchać różnych piosenek. Tym razem mój wybór był jednostrzałowy - utwór Trapt'a, Headstrong.
   Droga była kręta, a mi towarzyszyła jedynie szumiąca woda, ponieważ biegłem wzdłuż jakiejś rzeki [po mojej lewej był las, po prawej rzeka]. Już nawet słońce postanowiło oświetlić inne części świata.
   Była może północ, kiedy postanowiłem przystanąć na minutkę i powyć do księżyca. To uczucie gdy słychać tylko twoje przeciągłe wycie jest po prostu cudowne. Wydaje się wówczas, że tylko ty jesteś na świecie, a przeciwności losu poszły spać. 
   Po minucie ruszyłem w dalszą drogę na Alaskę. Nie wiedziałem wprawdzie gdzie się znajduję, ale postanowiłem się tym na razie nie przejmować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!