Był to dzień drugi listopada, deszczowy, ponury i smutny. Odeszło wiele członków, z częścią byliśmy bardzo zżyci, ale cóż? Jako jedna wataha musimy być aktywnymi członkami i się w nią wszyscy angażować. Podczas swoich bezsensownych aczkolwiek bardzo intrygujących przemyśleń doszedłem do wniosku, że dosyć tego. Gdy tak dochodziłem do ów wniosku, wpadłem na Matty'ego. Mina jego [wyraz twarzy jeśli ktoś woli] mówiła sama za siebie. Był smutny, tego nie dało się ukryć. Jednakże pozostaje pytanie - czemu tak pogodny i zabawny samiec nagle wpadł w wir wiecznego smutku i mętliku? Postanowiłem sam sobie odpowiedzieć na to intrygujące pytanie i zagadać basiora. Jednak zanim otworzyłem pysk by wystrzelić pocisk kilku słów, Matty sam to za mnie zrobił.
- Cześć Gustawie. - Wyszeptał od niechcenia.
- Witaj Matty. - Odparłem poważnym tonem. - Coś się stało?
- Nie, nic. - Powiedział odwracając wzrok.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak.
- Aż tak to widać? - Spytał przygnębiony. Kiwnąłem potakująco łbem. Zapadła cisza, która biła na głowę nawet ciszę kościelną, była to cisza głucha, nawet wszelakie robactwo i ptactwo ucichło na tą chwilę, przyglądając się bacznie dwóm wilkom. Pewnie pomyślały sobie te niezbyt rozumne istoty, że dziś jest narodowy dzień ciszy kościelnej! Ha! Bzdura! Matty w końcu zakończył ciszę panującą już kilka minut. - Wiadomo coś o Jennifer?
- Kilka ptaków wędrownych, które cały glob oblatują bez najmniejszego celu, twierdziło, że widziało Jennifer z jakimś psem. Przysłuchiwały się rozmowie na tyle uważnie, by odkryć, że owa postać nosi pięknie brzmiące imię; Akela.
< Matty, dokończ proszę. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!