TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
— Do cholery! — warknąłem głośno, kiedy poczułem jak coś ciepłego i śmierdzącego wylądowało na środku mojej głowy.
Szybko zorientowałem się co to, gdy dostrzegłem przelatującego nad moim łbem gołębia. Spojrzał centralnie na mnie, zupełnie jakby świadom w pełni swego czynu, chciał dodatkowo ze mnie wyszydzić. Chwyciłem kamień i cisnąłem w jego kierunku pod wpływem negatywnych emocji. Niestety chybiłem.
— Ty szmaciarzu!
Jęknąłem z bólu, gdy wyrzucony w powietrze obiekt, uderzył mnie centralnie pomiędzy oczy. Złapałem się za obolałe miejsce. Ten dzień z pewnością nie należał do tych najlepszych, a do najgorszych. Nie dość, że na początek dnia niejaki Arcun, przez czysty przypadek podłożył mi niechcący łapę, śpiesząc się gdzieś wyraźnie, to jeszcze sarna, na którą polowałem od dłuższego czasu po prostu mi zawaliła.
Zmęczony, a przede wszystkim podirytowany, ruszyłem w kierunku swojego domu. Wydawał mi się najbezpieczniejszym miejscem, patrząc na to co do tej pory spotkało mnie na zewnątrz. Na moje nieszczęście w drodze do domu spotkałem Ivy.
Tak na widok tego, co znajduje się na mojej głowie, otworzyła szerzej oczy.
— Co to jest? — W dodatku wskazała na mój łeb łapą.
— Gówno — odparłem.
Zamrugała zaskoczona, myśląc, że z początku była to nieudolna próba zbycia jej, ale kiedy dotarło do niej, że jest to dosłowne wyjaśnienie, wybuchła śmiechem. Na początku starała się go pohamować, zatykając usta łapą. W późniejszej fazie padła na ziemię, rzucając się niczym opętana.
Westchnąłem głośno, podchodząc do rzeki.
Z czystym łbem, zaszyłem się w swojej jaskini. Avalanche nie było w środku. Nie mając nic ciekawego do roboty, postanowiłem pójść spać. Sen był dobry na wszystko i w tym przypadku też tak było. Najlepszym wyjściem było przespać cały ten powalony dzień.
Nie wiedziałem tylko, że najlepsze wyjście okaże się tym najgorszym.
Śniłem o dzieciństwie, a dokładniej mojej młodszej siostrze. Ave — energiczna jak zawsze, biegała wokół mnie, prosząc mnie, żebym się z nią pobawił. Jako szczeniak byłem cichy i niezwykle małomówny, toteż tylko spojrzałem na nią wymownie, dając jej do zrozumienia, żeby dała mi spokój. Działała mi na nerwy, ale pomimo wszystko naprawdę ją kochałem.
Kiedy miałem lepszy dzień, a było to właśnie tego dnia, po jej dłuższych namowach postanowiłem się zgodzić. Rudawa wilczyca podskoczyła z radości do góry, po czym rzuciła mi się na szyję i wtuliła mocno we mnie, dziękując nieustannie. Oddałem uścisk, uśmiechając się pod nosem tak, aby tego nie widziała.
— Chodźmy nad jezioro — powiedziała wtedy.
Zgodziłem się, choć nigdy nie przepadałam za jeziorem. Zignorowałem też ostrzegawczy głosik w mojej głowie. Chciałem sprawić siostrze radość.
Ave pierwsza wskoczyła do wody. Jak zawsze powtarzała, czuła się tam jak ryba w wodzie. Doskonale radziła sobie z pływaniem i właściwie tylko z tym. Możliwe, że dlatego tak bardzo lubiła się tym chwalić. Moja siostra była totalnym beztalenciem w innych dziedzinach, czego nie można było powiedzieć o mnie.
Do wody nie wchodziłem nigdy. Bałem się jej. Wydawała się niczym czarna dziura bez dna. Kusiła swoim odcieniem i cichym szumem, żebyś do niej wszedł, a wtedy mogłaby cię pochłonąć. Nasłuchałem się za dużo bajek o topielcach, które opowiadała mi mama. W słowiańskiej kulturze były bardzo popularne.
— Nie chcę tam wchodzić — powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu, czego nie wyłapała moja siostra.
Ave podeszła do mnie i zepchnęła mnie z półki skalnej. Z głośnym wrzaskiem wylądowałem w wodzie. Z początku siostra myślała, że moje spazmatyczne ruchy są udawane, a wołanie o pomoc to czymś śmiesznym. Kiedy zorientowała się, że naprawdę się topie. Wskoczyła do wody, aby mnie uratować.
— Lias! — usłyszałem jej krzyk, zanim pochłonęła mnie otchłań.
Na powrót znalazłem się w jaskini, do której doszło do masakry.
Rozejrzałem się wokół, starając się odnaleźć wzrokiem ciała rodziny. Nigdzie ich nie było. Wystraszony, usłyszałem za sobą znajomy, przepełniony troską głos.
— Elias, chodź, przytul się do mamusi — powiedziało truchło rodzicielki.
Pokręciłem gwałtownie głową.
— Nie chcę — szepnąłem.
Diora, moja matka, wkurzyła się.
— Chodź tu cholerny niewdzięczniku! — warknęła głośno, a krew zaczęła obficie wypływać z jej ust. — Chodź tu!
Rzuciłem się biegiem przed siebie tunelem, którym zdołałem uciec.
Tym razem tunel nie zawalił się, a gdy odwróciłem łeb nie biegła za mną matka, tylko oprawca mojej rodziny. Wilk potężnej budowy, o barwie szkarłatnej niczym krew. W pewnym momencie zderzyłem się z niewidzialną ścianą. Ponowiłem próbę, ale po raz kolejny odepchnęła mnie. Odwróciłem się się w stronę wilka, podkulając ogon, zniżyłem łeb. Groźny przeciwnik, obnażył kły, na których mogłem dostrzec ślady krwi. Krwi należącej do mojej rodziny.
Rzucił się na mnie.
Podniosłem się natychmiast, oddychając ciężko. Po moim czole spływały krople potu. Oddychałem ciężko. To był tylko sen. Uspokojony tym faktem, ponownie położyłem się na ziemi, tym razem zwijając się w kłębek. To nie był sen, to był koszmar.
QUEST ZALICZONY!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!