Od chwili gdy zaczęłam ćwiczyć nieco bardziej "optymalnie", moje umiejętności znacznie wzrosły. Mogłam to zauważyć chociażby podczas prób kontroli klonów, jeszcze nie tak dawno byłam w stanie utrzymać i kontrolować jednocześnie jedynie piątkę z nich. W aktualnej chwili pary moich kopii zajmowały pozycje obserwacyjne na każdym charakterystycznym terenie należącym do naszego klanu. Nie ukrywam, byłam z siebie dumna. Bez problemu przebiegłam przez Orli Las, czy wspięłam się (oczywiście nie osobiście) na szczyt jednej z Mglistych Gór. Mimo całej radości, która rozpierała mnie od środka, zaczęłam dostrzegać pewne niepokojące znaki. Do tej pory myślałam, że moja odległość od klonów nie ma znaczenia, ale dziś, dzięki pięknemu, jasnemu i przyjemnie grzejącemu słońcu dostrzegłam, że wraz ze zwiększającym się dystansem spada dokładność i jakość wykonania. Spostrzegłam to dopiero obserwując podróbkę leżącą w nurcie Wodospadu Życia i obserwującą to, czy Avalanche powróciła do swojej jaskini. Przez jedną z łap podróbki zaczęła przepływać woda... z każdą sekundą wypłukując już i tak martwą tkankę. A co do alfy, miałam do niej sprawę, którą to musiałam załatwić prawie natychmiast. Bezczynność mnie zżerała, a myśl, że kolejne wilki mogą
właśnie padać ofiarą zabójców z Klanu naszego oponenta, przyprawiała o gęsią skórkę od czubka nosa aż po sam ogon. Chciałam przemianować się na inne stanowisko. Aktualnie byłam Mordercą, zabójcą będącym jedynie narzędziem w łapach mojego przełożonego, czyli samca Beta. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że bardzo szybko nie dostanę żadnego zlecenia, a to wiązało się z ciągłą bezczynnością. Zresztą, Patton miał teraz na głowie coś zupełnie innego niż rozsyłanie szpiegów lub zabójców. Aktualnie to Makka stała się jego oczkiem w głowie, a ja cieszyłam się z tego faktu. Zdawałam sobie również sprawę jak ciężkie będzie wychowanie córki bądź syna w takich warunkach. Podczas dni statycznej wojny... Coś przemknęło przed oczami jednej z moich kopii, dokładnie tak, to była Avalanche. W ułamku sekundy usunęłam każdą podrabianą podobiznę mojej osoby, po czym równie szybko ruszyłam w stronę jaskini, w której to urzędowała nasza przywódczyni. Dotarłam tam po prawie dziesięciu minutach, i bez większego zastanowienia zajrzałam do wnętrza jamy. Avalanche leżała na swoim posłaniu, jednak gdy tylko wyczuła moją obecność, podniosła się z niego. Byłam pełna podziwu widząc jej instynkt w najwyższym stadium gotowości.
- Witaj Avalanche, przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi - Powiedziałam wchodząc do wnętrza mieszkania wadery.
- Nic nie szkodzi Ivy, mów co cię do mnie sprowadza? - Jako odpowiedź otrzymałam pytanie.
- Długo myślałam nad tym, czy warto się do ciebie zgłaszać z tą prośbą... Chodzi o moje stanowisko - Zaczęłam niepewnie.
- A mogłabyś określić się jaśniej?
- Oczywiście, chcę je zmienić. Myślałam nad jakimkolwiek stanowiskiem z dziedziny, jednak to ty najlepiej wiesz, jakie umiejętności są tam potrzebne. Myślałam nad Obrońcą Terenów... chyba, że masz jakąś inną propozycję.
Zauważyłam cień zawahania na pysku samicy.
- Rzecz jasna, jeśli się zgodzisz - Dopowiedziałam najszybciej jak tylko umiałam.
< Avalanche? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!