Byłam myślami gdzie indziej. Nie mogłam po prostu zapomnieć o moich dzieciach. Nie tak... po prostu. Po propozycji, że można spróbować jeszcze raz, byłam jakoś dziwnie nieswoja. Nie czułam się najlepiej. Oboje przesiedzieliśmy tak do następnego dnia, trochę udało mi się przespać, ale nie na tyle, żebym powiedziała, że kontaktuję. Castiel przyniósł nam śniadanie, moje ulubione.. Nie mogłam sprawić mu przykrości, więc zjadłam większość grzecznie. Po tym przyszedł czas na odpoczynek, podczas którego partner nie odstępował mnie na krok, trwał przy mnie, tulił, szeptał miłe słowa do ucha. Byłam mu za to wdzięczna. Cholernie. Dopiero po południu rodzice Cas'a złożyli nam niezapowiedzianą wizytę.
- Heeeeej, jak się czujecie? - spytała jego mama. - Wiem, że to trudne, oraz pytanie nie na miejscu, ale... Musicie być silni, zwłaszcza ty Celty, nie możesz się poddać. Patrz w przyszłość, ciesz się życiem - przytuliła się do mnie.
- Wiem, ja wiem... - pokiwałam chaotycznie głową. - Ja... się postaram.
- No i to rozumiem - Jason podszedł do swojego syna. - Razem jesteście silni, będziemy wam pomagać w miarę możliwości. Nie opuścimy was na krok - uśmiechnął się ciepło. - Jakoś się ułoży. Uwierzcie w to.
- Postaramy się ojcze - skinął Castiel, liżąc mnie delikatnie po policzku. - Masz nasze słowo, zadbam o swoją partnerkę.
- Wiem, synu, wiem - powiedziała jego mama, rozglądając się po naszej jaskini. - Trzeba wprowadzić tu trochę kolorów, jakichś kwiatów... Na pewno dekoracje, rozjaśnią trochę to ponure pomieszczenie.
- Dobry pomysł, słonko - uśmiechnął się Jason. - Może poszukamy czegoś wspólnie? Na pewno coś przyniesiemy.
- Myślę, że to dobry pomysł - skinęła.
< Cas? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!