sobota, 1 lipca 2017

Od Ivy - Pora zażegnać samotność, cz 2


Wiatr rozhulał się na dobre, mimo to nie porzuciłam moich planów. Zasłaniając pysk przed drobinkami ostrego piasku uparcie podążałam w stronę klanu owładniętego lasami deszczowymi. Nadal nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie mam szukać jaj mojego przyszłego współlokatora, jednak gdzieś w głębi wiedziałam, że go znajdę. Oczywiście z tyłu łba ciągle posiadałam tą smutniejszą myśl, tak... na wszelki wypadek. Po prawie godzinie marszu zaczęłam odczuwać wyraźną zmianę wilgotności w powietrzu, jego zapach również uległ zniekształceniu. Z rześkiego powietrza przechodziło w gaz pachnący stęchlizną. Zapewne taki był urok tego miejsca. Przeszłam jeszcze kilkadziesiąt metrów, po czym momentalnie zapomniałam o przykrym zapachu i niesprzyjającej temperaturze, która to wraz z wilgocią zmieniły moją ułożoną sierść w kołtun posklejanych włosów. Dosłownie oniemiałam, stałam i patrzyłam zadzierając łeb coraz wyżej, aby dostrzec szczyt ogromnych roślin. Był to widok zapierający dech w piersiach... Mimo ogromnej pokusy postanowiłam pozostać na poziomie runa leśnego. Prowadziło mnie przeczucie, a ono rzadko kiedy się myliło. Gdzieś w koronach drzew biegały przeróżne zwierzęta... prawdopodobnie również członkowie Viridi Agmen. Jednak aktualnie to właśnie oni najmniej mnie obchodzili, nie miałam zamiaru porzucić moich poszukiwań tylko ze względu na parę ciekawskich ślepi obserwujących mnie z góry. Coraz bardziej odczuwałam ból w łapach, a korzenie ogromnych drzew stawały się trudniejsze do pokonania. Po kilku minutach mogłam poruszać się tylko za pomocą Igieł. I między innymi dzięki temu zauważyłam moje maleństwo... Wisząc nad plątaniną roślinnych żył spostrzegłam małe, popękane skorupki. Widać było, że dopiero co wygrzebały się z piasku. Za pomocą Parasyte'a przedarłam się przez blokujące dostęp korzenie, po czym ostrożnie obserwowałam jaja. Puste, puste, puste, połówka jajka, puste... Przejrzałam większość z nich, po czym usiadłam załamana. Szukałam tego miejsca przez godzinę, tylko po to aby dowiedzieć się, że... W tym momencie mój wzrok spoczął na ostatniej skorupce, tej najgłębiej zagrzebanej w ziemi. Z trudem podniosłam się i bardziej dla świętego spokoju zaczęłam ostrożnie odgarniać ziemię. Jak to mówią, lepiej spróbować, niż żałować, że się nie spróbowało. A ja na pewno tego nie pożałowałam. Jajo było całe, piękne i delikatne w swej bezbronnej formie. Co ciekawe, nigdzie nie dostrzegłam dużego osobnika, może uznał, że ten potomek już nie ma szans... nawet gdyby tak było, postanowiłam zabrać to jajo na tereny Fortis Corde z nadzieją, że wykluje się z niego zdrowy, malutki waran. W drodze powrotnej całkowicie zrezygnowałam z poruszania się za pomocą łap. Była to forma zbyt mało efektywna, a jajo tylko utrudniałoby mi wędrówkę. Dlatego też przemieszczałam się za pomocą Igieł, wisząc w powietrzu i tuląc do piersi białe i kruche jajo. Powrót na tereny mojego klanu zajął mi niecałe dwie godziny... i muszę przyznać, nigdy tak bardzo nie cieszyłam się na widok jeziora, nad którym to miałam swoją jaskinię. ponownie oddychałam rześkim powietrzem, czułam silne powiewy wiatru, które to skutecznie osuszały moją sierść. Byłam pewna, że już niedługo mój maluszek również będzie mógł cieszyć się tym klimatem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!