sobota, 2 maja 2015

Od Caspra - Koniec życia, początek nowego czyli jak dotarłem.

Siedziałem z partnerką w lesie, szczeniaki bawiły się, a słońce spoglądało na nas zza chmur. Spokojnie odetchnąłem leśnym powietrzem. Było widać, że wiosna już budzi do życia rośliny i zwierzęta. Uwielbiam wiosnę. Lekki wiatr kołysał źdźbłami trawy. Ptaki dawały upust radości śpiewając na cały głos. Jednak coś przerwało to harmonie. Poczułem zapach jakiegoś wilka. Wstałem, a zdezorientowana wadera siedząca ze mną obudziła się.
- Co się stało? - zapytała sennie.
- Czuje wilka. - odpowiedziałem nerwowo się rozglądając.
- Tu może są inne wilki.
- W Holandii? Tutaj? Wątpię. A poza tym pachnie nie do końca jak wilk, ale to nic innego.
- Może czujesz lisa...
Zaraz po tych słowach jak grom z jasnego nieba zza jednego z drzew wyskoczył wilk. Ale to nie był zwykły wilk! Dam sobie uciąć łapę, że to był jeden z tych zwanych przez nas "dziwaków". Dziwaki to były wilki, które miały jakieś żywioły, moce i te inne bzdety. Zaraz z jego pojawieniem niebo pociemniało i zanosiło się na burzę.
- Schowaj się gdzieś ze szczeniakami. - wycedziłem za siebie do samicy, ta przytaknęła i zbierając wilczki w małą grupę cicho odeszła. 
Trwałem z basiorem w bezruchu. Zdawał się być bardzo zajęty patrzeniem w chmury. Zdziwiło mnie to, ale dawało to chyba jakieś skutki, bo zaczynały już trzaskać pioruny. Zawarczałem zauważając, że wilk już patrzy się w moją stronę. Zaśmiał się. To było godne podziwu jak dla takiego normalnego wilka, którym byłem. On umiał kierować pogodą. Jednak podziw szybko przeobraził się w niepokój. Zaraz gdy chciałem skierować w niego swój atak strzelił we mnie piorun z nieba. Świat zawirował. Jednak ja... Ja żyłem! Ale jakim cudem? Obróciłem się jednak szczęście uciekło gdy zobaczyłem zmartwioną partnerkę w ukryciu. Patrzyła na mnie jakby z respektem. Drugą rzeczą, która mnie zadziwiło było to, że ów basior, który raczył strzelić we mnie piorunem patrzył się z otwartym pyskiem. Szybko obejrzałem się w tafli jeziora. Przecież to nie byłem ja, tylko, któryś z dziwaków! Dotknąłem z niedowierzaniem pysk. To byłem ja?! Czemu?! Jakim cudem?! Pytania kłębiły się jednak napastnik nie zwlekał. Skoczył na mnie, a ja nieświadomie poraziłem go prądem. Zadygotał parę razy i padł martwy. Stałem jak wyryty. Podbiegłem do ukochanej. Ta trochę się odsunęła. Po chwili namysłu zapytała:
- Casper... To ty?
- Tak, to ja... - odpowiedziałem ze spuszczonym łbem.
Podeszła bliżej i popatrzyła na mnie oczami pełnymi troski.
- Nie przejmuj się. - powiedziała i spokojnie wyszła z jamy, a sznurek szczeniaków za nią.
Każdy dzień nabierał coraz większego napięcia. He, dosłownie. Chodzi o to, że ćwiczyłem moce. Czas mijał miło i szybko. Kiedyś gdy wstałem skoro świt zobaczyłem dziwie znajomego mi wilka. Podszedłem do ów basiora. To był ten sam wilk, którego zabiłem prądem, więc raczej nie będzie pokojowo nastawiony. Najeżyłem się uwalniając prąd w moim ciele. Ten stał nieporuszony. 
- Mam dla ciebie ofertę. - powiedział jeszcze z daleka.
- Jaką? - zadziwiła mnie to "powitanie".
- Nie zabije twojej rodziny jeżeli ty będziesz robił co chcę.
- Ha! Ależ wymyślił! Ja mam się ciebie bać? 
- Ty nie, ale twoja dajmy na to partnerka. Umiałaby mnie pokonać?
- N-nie... Ale nie idę żaden układ! Nie uda ci się ich zabić!
- Twoja wola...
Po tych słowach wilk znikł i pojawił się przy jaskini gdzie spała moja rodzina. Pobiegłem w jego stronę jednak ten już przystawił pysk przy szczeniaku.
- Dobra! Wygrałeś! Wracaj tu!
Ja miałem plan. Skoro raz go zabiłem to czemu ma się nie udać drugi raz? Gdy stał naprzeciw mnie poraziłem go prądem. Jednak cała elektryczność jakby się od niego odbiła i do mnie wróciła. Na szczęście byłem odporny. Spojrzał na mnie.
- To idziesz na ten układ czy nie?
- Co mam zrobić...?- zdesperowany zapytałem.
- A jednak się zgodziłeś!
Tak się zaczął tak zwany przeze mnie pakt z diabłem. Tylko, że ja nic z tego nie miałem prócz tego, że reszta była bezpieczna. To już mnie usatysfakcjonowało. Kiedyś jednak już miałem dosyć. Wyzwałem go na pojedynek. Zjawił się szybko. Jednak on nie walczył normalnie. Kiedy przegrywał zgarnął w coś w stylu bańki moich bliskich. Nie mogli się wydostać, a ten wszedł na wodę. I tu jest trochę inna wersja niż zawsze mówię... Właściwie to ja ich zabiłem. Kiedy on ich wciągał pod wodę wpadłem w furię. Strzeliłem w niego elektryczną kulą. Jednak chybiłem i trafiłem w wodę... Przez jezioro przeszła fala elektryczności i doszła do bańki... A w bańce jak mówiłem była moja rodzina i oni... oni umarli łącznie z moim prześladowcą... Ale co mi to dało? Nic! Do pyska doszło wszystko co chciałem mu powiedzieć.
- *Dobrze, że umarłeś nędzny... Ech... Co ja robię ze swoim życiem?*
Położyłem się przy jeziorze. Wpatrywałem się w księżyc. Zdawało mnie się, że zobaczyłem jakieś góry w jego blasku. Mając nadzieje, że jeszcze nie zwariowałem i ruszyłem w ich stronę. Z czasem obraz gór znikł i zrozumiałem, że po prostu miałem zwidy. Jednak ciekawiło mnie czemu zobaczyłem tam góry. Pokonałem naprawdę wielki dystans. Kilka razy padłem ofiarą przykrych lub pechowych sytuacji jednak ciągle trzymałem się twardo życia. Oooo... Byłoby co opowiadać. Jednak te historie sobie odpuszczę. Pewnej nocy znów zobaczyłem te góry. Zapał wypełnił moją zrezygnowaną duszę. Jednak teraz im byłem bliżej tym większe i potężne się stawały. To już nie były przewidzenia. Byłem przepełniony radością gdy poczułem zapach wilka. Po jakimś czasie już go widziałem, a on widział mnie. W powietrzu nie unosił się zapach jednego wilka tylko jakby całej watahy.
- Czy tu są tereny jakiejś watahy? - zapytałem, a wilk spojrzał na mnie.

<Wilku? Coś powiesz?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!