Następnego dnia moje myśli w ogóle nie mogły opuścić Arcady'ego. Cały czas wracałam do niego. Kiedy próbowałam zająć się czymś, przed sobą widziałam twarz Arc'a. Wstałam powoli z posłania i postanowiłam wybrać się na polowanie. Postanowiłam wybrać mysz, nie miałam zbyt ochoty na jedzenie. Kiedy tylko wyszłam z jaskini, moim oczom ukazał się mały gryzoń szukający pożywienia w śniegu. Złapałam mysz w szczęki uśmiercając ją na miejscu, po czym wróciłam do jaskini, a tam zajęłam się jedzeniem. Oblizałam się z krwi, po czym wzięłam pierwszą lepszą książkę, której nie dokończyłam pisać i zaczęłam delikatnymi pociągnięciami pióra maczanego w atramencie stawiać wyraźne, ładnie ukształtowane litery na stronicach z pergaminu. To zajęcie pozwoliło mi skupić się na pisaniu, jednak kiedy ostatecznie skończyłam, znów powróciłam do poprzednich myśli. Westchnęłam głośno i wyszłam z jaskini. Ostatecznie wybrałam się na przechadzkę po górach. Wspinałam się po Szczytach Martwych Aniołów, idąc coraz wyżej. Kiedy znalazłam się na samym czubku góry, rzuciłam okiem na okolicę. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc, moim zdaniem. Kiedy już miałam zacząć schodzić w dół, ktoś złapał mnie i przyciągnął do siebie, przez co gwałtownie zamknęłam oczy, wtulając się w znajomo pachnące futro. Odwzajemniłam pocałunek, po czym odsunęłam się od basiora. Przede mną stał nikt inny jak Arcady.
- Cześć. Więc nie tylko ja lubię chodzić po górach? - zauważyłam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- W zasadzie... to szukałem ciebie. Chociaż przyjemnie było chodzić po tych górach wiedząc, że idzie się do ukochanej osoby. - odwzajemnił uśmiech, a ja zarumieniłam się lekko.
- Dobra, to może zejdźmy stąd. Chciałam ci coś pokazać. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Brzmi tajemniczo. No to chodźmy. - powiedział samiec i ruszyliśmy przed siebie, ślizgając się co chwila na śliskim śniegu.
Kiedy znaleźliśmy się u podnóża góry, poszliśmy stamtąd w kierunku mojej jaskini. Samiec odruchowo wszedł do niej.
- Żegnaj, Arcady. - zaśmiałam się, omijając truchtem moją jaskinię, przez co spojrzał na mnie lekko zdziwiony, jednak zaraz mnie dogonił.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony, jednak nieco zniecierpliwiony.
- Jeju, zobaczysz. - przewróciłam oczami, uśmiechając się. - Coś ty taki narwany dzisiaj?
- Dobrze wiesz, że nie lubię czekać. - powiedział nieco ciszej, a moje serce na moment zabiło szybciej. - Ale dobrze, skoro muszę, to będę już grzecznie szedł. - dodał i uśmiechnął się głupkowato, trzepocząc rzęsami.
- No wiesz... - klepnęłam go w ramię, po czym zaśmiałam się cicho. - Ale z tą gzrecznością to mi się podoba. - mruknęłam uśmiechając się zadziornie.
Po chwili doszliśmy do wzgórza, stało pojedyncze przed nami.
- No i co? Wzgórze. - rzucił Arcady, po czym oparł się o stromy stok wzgórza.
Po chwili jednak, kiedy cały swój ciężar oparł o wzgórze, śnieg nie wytrzymał ciężaru i opadł, a Arcady stracił równowagę i się przewrócił. Moim oczom ukazało się "wejście", które zostało po opadnięciu śniegu.
- Widzisz? To nie jest jakieś tam wzgórze. - powiedziałam zwycięsko i truchtem przeskoczyłam przez basiora, wchodząc w głąb, do podziemnych tuneli.
< Arcady? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!