Po odstawieniu Sama na trening udałam się w dość obszerną drogę powrotną. Upewniłam się, że każdy z głównych punktów na naszych terenach jest bezpieczny, przeczesałam większość krzewów i zagajników a na koniec powędrowałam za ledwo widocznymi śladami basiora z Cecidisti Stellae aby potwierdzić brak jego obecności na obszarze zajmowanym przez Fortis Corde. Resztę drogi powrotnej pokonałam bardziej zataczając się niż idąc, oczywiście znałam tego przyczynę, jednak postanowiłam jeszcze odczekać z wizytą u Makki. Ciągła bezsenność dosłownie wyniszczała każdy wieczór w moim życiu, co gorsza, trwa to ledwo od miesiąca. Tak, jakby coś, lub ktoś celowo katował mój organizm. Zauważyłam również lekki spadek formy, jednak ten problem został dość szybko skorygowany. Ciężko powłócząc łapami zatrzymałam się na brzegu jeziora, rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku własnej jaskini, po czym przemyłam pysk lodowatą wodą. Łza, która nie miała możliwości wsiąknięcia w fioletową opaskę zmieszała się z kroplami spływającymi po sierści, i dość wyraźnie wskazującymi jej długość. Powoli podniosłam wzrok, po chmurach, które zapewniły nam ulewę dzisiejszego popołudnia nie było nawet śladu, natomiast nieboskłon został usłany milionem jaśniejących punktów.
"Też jestem twoim przyjacielem..."
Mimowolnie zaczęłam wspominać słowa młodego basiora. Fakt, traktowałam go jak szczenię, jednak gdzieś w głębi widziałam, że na to nie zasługuje. Do osiągnięcia wieku dorosłego nie pozostało mu tak wiele czasu, mówił zupełnie jakby przeżył o wiele więcej. Zdecydowanie był to wyjątkowy osobnik. Powędrowałam do jaskini, a usypiając zaczęłam zastanawiać się w jaki sposób "przeprosić" o za traktowanie niczym ledwo narodzone dziecko. Oczywiście mogłam dać mu buziaka w policzek, jednak wraz z nim bałabym mu pewność i nadzieję... a muszę przyznać przed samą sobą, jedną rzecz, podobało mi się to jego "szczeniackie" zauroczenie. Fakt, jak szybko odwracał wzrok gdy tylko na niego spojrzałam... To, że się o mnie martwił. Dla wielu może być to niewiele, jednak wadera, która nie doznała wiele ciepłych uczuć w dzieciństwie będzie pragnąć ich jak najwięcej. Nie ważne kto będzie je jej oferować. Ponownie usnęłam po ponad godzinie bezczynnego spoczynku, tylko po to, aby zerwać się następnego dnia o dziewiątej rano. Sam sen jednak był wyjątkowo przerażający, widziałam wszystko z perspektywy swego rodzaju bóstwa. Ziemie klanów były spowite płomieniami, ścieliło się na nich od trupów, kilkoro z nich poznałam, innych natomiast nie byłam w stanie rozpoznać. Niebo przepełniała czerwona poświata, tak jakby cała krew uleciała z martwych ciał i szykowała się do upadku w postaci deszczu. Rzuciłam się pędem przez znane mi obszary, po czym wybiegłam w miejscu "neutralnym". Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę była Avalanche walcząca z Fallen'em. Jej pysk pokryty był masą ran i blizn, mogę przysiąc, że nie posiadała jednego oka. Natomiast przywódca "Upadłych" został dość skutecznie uziemiony, para czarnych skrzydeł leżała odrzucona od walczącego rodzeństwa o kilka metrów. Skoczyli sobie do gardeł, natomiast ja, wbrew własnej woli przeniosłam się dalej. Wtedy moim oczom ukazała się chyba najmniej spodziewana scena. Byłam jedną z wciąż walczących wader, jednak nie obeszło się bez strat. Na miejscu lewego ucha aktualnie znajdowało się coś bliżej przypominające kawałek poszarpanej skóry niż źródło zmysłu słuchu. Cały korpus przybrał karmazynowy odcień, natomiast jedna z łap została skrócona mniej więcej o połowę. Wtedy dokładnie go ujrzałam, to był on. Stał na wprost mnie, co gorsza, na jego ciele nie doszukałam się żadnych obrażeń! Samiec, który widział nas poprzedniego dnia zakończył mój marny żywot dwoma gładkimi cięciami, co spowodowało wyrwanie się ze snu. Usiadłam na posłaniu ciężko dysząc. Odruchowo sprawdziłam wszelkie uszczerbki na zdrowiu, jednak niczego się nie doszukałam.
- Ivy? - Niepewny głos młodego samca nadciągnął od wejścia, po czym rozbił się o ściany jaskini. - Wszystko dobrze?
- Sam... tak, tak Sam. Wszystko dobrze. Miałam po prostu gorszy sen... - Wyjaśniłam pośpiesznie.
- To dobrze, pytam się, bo jeszcze kilka sekund temu nie reagowałaś. - Stwierdził siadając w przejściu.
Byłam co najmniej zdziwiona jego obecnością. Nie spodziewałam się odwiedzin, przynajmniej nie następnego dnia.
Wstałam, po czym usiadłam bliżej młodego basiora.
- Więc, co tu robisz? - Zadałam najbardziej istotne dla mnie pytanie. Byłam bardzo ciekawa wyjaśnienia.
- Nic takiego, po prostu sprawdzam, czy nie przyszedł ci do głowy żaden głupi pomysł... - Mruknął wyraźnie speszony.
Postanowiłam choć trochę poprawić mu nastrój, zanim zdążył zaprotestować objęłam go łapami i przytuliłam. Czułam jak serce w jego klatce piersiowej przyśpiesza z sekundy na sekundę, a na polikach pojawiają się rumieńce.
- Możesz być spokojny Sam, staram się nie działać lekkomyślnie.
<Sam?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!