piątek, 2 września 2016

Od Raven's Feather'a - Pierwsze strzały

Dzisiaj był dzień, na który czekałem z niecierpliwością. Oczywiście to, co było dzienną czynnością, jak zjedzenie śniadania, nie mogło poczekać. Mój mentor pogonił mnie do śniadania, po czym wziął swój łuk i jeszcze jakiś inny. Szybkim ruchem założył na ramię kołczan. Podał mi ten mniejszy łuk. Założyłem go liną na szyi i mogliśmy iść. Wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda dopisywała, z nieboskłonu dostrzegłem dopiero nad horyzontem wznoszące się Słońce. Świeciło mocniej niż zazwyczaj, a ja przymrużyłem oczy. Wreszcie dotarliśmy do celu. Basior wytłumaczył, że muszę przejść mały tor, lecz zanim to zrobię, musi wyjaśnić mi wszystko o łucznictwie.
- Wiesz, to nie jest tak, że sobie strzelasz i trafiasz za pierwszym razem. To lata praktyki. Musisz nauczyć się strzelać do ruchomego celu, nawet biegnącej sarny, czy czegokolwiek. Jak wcześniej mówiłem, musisz być gotowy wypuścić strzałę w każdego. I ja właśnie dzisiaj zajmę się szkoleniem cię, nauczysz się podstawowych zasad. Jakieś pytania? - zakończył.
- W sumie... to jedno. - zacząłem.
- Zamieniam się w słuch.
- Bo, jeżeli watahę zaatakuje ktoś, kogo nie znam, ale wiem, że na pewno ma złe zamiary, to... sam mam działać? Strzelać z łuku, czy nie? - spytałem.
- Jeśli nie jesteś pewny na sto procent, że ta osoba będzie chciała zagrozić watasze, skontaktuj się z kimś z "obrońców", na przykład gwardzistą, łucznikami. A jeśli nie, to pędem leć do alfy, by powiedzieć mu, że kogoś widziałeś. Jasne? - wytłumaczył.
- Jasne. - skinąłem głową.
- Więc: weź w łapę swój łuk i weź połowę strzał. Będziesz miał taki sam kołczan jak ja, więc będzie ci wygodniej wyjmować strzały. Spójrz: łapiesz właśnie taką jedną strzałę i przekładasz przez ten otwór. Łapiesz końcówkę dwoma palcami i napinasz strzałę na cięciwę. - przez cały czas robił to samo, co mówił. - Teraz celujesz... i wypuszczasz strzałę!
Strzała idealnie trafiła w pień drzewa. Zacząłem klaskać, po czym sam spróbowałem. Za pierwszym razem miałem problem ze znalezieniem otworu. Później strzała, którą napinałem, spadała z cięciwy. Westchnąłem i cały czas próbowałem. Kiedy w końcu mi się udało, wypuściłem strzałę. Poleciała gdzieś daleko, poza zasięgiem naszego wzroku.
- Mogło wyjść lepiej... - zwiesiłem głowę.
- Nie wyjdzie od samego początku. Miałem podobnie. - lekko uniósł kącik ust.
Dalej szło coraz lepiej. W końcu udało mi się trafić blisko strzały mentora. Ucieszyłem się.
- Także teraz pozostaje nam tylko twój tor. Gotowy? - spytał.
- Pewnie! - odparłem, zakładając łuk tak samo, jak poprzednio i rzucając się biegiem w stronę toru przeszkód.
- Meh, szczeniaki. - pokręcił głową Karo i pobiegł za mną.

***

Tor nie wyglądał na trudny. Z pozoru. Najpierw musiałem trafić w trzy jednakowe pniaki. Jeden został trafiony za pierwszym razem. Drugi za trzecim, a o trzecim nie wspomnę... Jednak i w niego trafiłem. Przeszedłem koło pniaków i ujrzałem tarczę. 
- Musisz uzyskać 100 punktów. - objaśnił Karo.
- Dobrze... - powiedziałem niepewny i napiąłem strzałę na cięciwę. 
Wypuściłem ją. 80 punktów. Jeszcze trafię w 20 i po kłopocie. Trafiłem w pięćdziesiąt, ale mój mentor również zaliczył ten punkt. Zostało przede mną ostatnie, najtrudniejsze zadanie. Strzelanie w ruchomy punkt, z niewygodnej pozycji - przytrzymując się ogonem gałęzi, głową do dołu, strzelając w sarnę, która będzie biec. Od razu wiedziałem, że to nie wypali. Wziąłem łuk i z pomocą mentora wszedłem na gałąź. Uwiesiłem się na niej ogonem. Widziałem tylko, jak mentor wbija pazury w zad zwierzęcia, a to staje dęba i zaczyna biec. Założyłem strzałę na cięciwę i... wypuściłem ją. Spudłowałem. Nie. To niemożliwe. Wypuściłem drugą strzałę. Sarna biegła coraz dalej. Miałem ostatnią, siódmą szansę, oraz siódmą strzałę. Wypuściłem ją. Strzała z czarno-białymi piórami poleciała w stronę zwierzęcia, ostatecznie przedziurawiając je. Z wrażenia aż spadłem z gałęzi. Obolały wstałem, podbiegłem do Karo. Przytuliłem go, a basior spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- Dziękuję, dzięki tobie stałem się lepszym łucznikiem. - powiedziałem cicho.
- Hola, nie tak szybko, dużo przed tobą, Mały. Ale, nie powiem, faktycznie jesteś lepszy. A teraz co? Zanieśmy naszą kolację do domu. Głodny? - uśmiechnął się.
- Jak wilk! - zaśmiałem się i razem poszliśmy po dzisiejszą kolację. Karo przedzielił sarnę na: przednie nogi, tylne nogi, łeb i szyję, oraz ciało. Ja wziąłem te mniejsze kawałki, a mentor niósł ciało. Doszliśmy do jaskini. Szybko zjadłem kęs nogi, po czym poszedłem na swoje legowisko i... zasnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!