wtorek, 10 stycznia 2017

Od Brokenheart - Powrót do przeszłości

W pamięci wciąż mam dzień narodzin moich synów i córki. Pamiętam czułe spojrzenie Magnusa i jego uśmiech, pełen troski i dumy, tak znajomy, a jednocześnie tak różny od tego, którym obdarzał mnie każdego dnia. Chwile beztroski, radość całego klanu, kiedy ujrzeli moich potomków po raz pierwszy.
Może to dziwne, ale wyobraziłam sobie, że tak samo reagowała wataha mego ojca, gdy ja przyszłam na świat. Tamtego dnia czułam się nie tylko jak alfa, ktoś ważny i szanowany, ale w moim sercu narodziło się bezgraniczne szczęście. 
Niestety zostało mi ono odebrane wraz z życiem Sel'a i Estrelli. Nie chcę o tym myśleć. Nie znowu, nie teraz gdy w ciemnej jaskini mój jedyny ocalały syn, który każdej nocy walczy o przetrwanie spał spokojnym snem tuż obok. Obrzuciłam go dumnym spojrzeniem - nie potrafiłam patrzeć na niego inaczej, nie zależnie od tego co by zrobił. Podniosłam się i w zupełnej ciszy zbliżyłam do wylotu skalnego sklepienia. Poruszyłam na próbę skrzydłami po czym rozłożyłam je i oddałam się żelaznym ramionom koszmaru.
Potem nastał świt.
- Mamo, mieliśmy wyruszyć z samego rana. - Zacisnęłam mocnej powieki i podniosłam się z legowiska. 
- Co ci nagle tak śpieszno? - syknęłam trzepiąc łbem na boki. To była okropna noc, w połowie nieprzespana, w połowie przepełniona koszmarami. 
Loud wywalił język na wierzch i zrobił głupią minę. Trzepnęłam go skrzydłem w pysk.
- Ucz się kultury. - mruknęłam zupełnie niepotrzebnie. Savoir-vivre miał w małym palcu. Krzątałam się przez moment po jaskini, pakując najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Loud natomiast stał na wyższym kamieniu i uporczywie poprawiał futerał gitary - no tak, oto jego "najpotrzebniejsza rzecz". Zarzuciłam lniany pakunek na grzbiet i z pomocą telekinezy zawiązałam rąbki na piersi. Wyminęłam syna i posłałam słońcu śmiałe spojrzenie. 
- Gotowy? - zapytałam z uśmiechem. Od lat nie musiałam się na niego silić. Miła odmiana, prawda?
- Zawsze. - odpowiedział i uniósł skrzydła. Wzbiliśmy się niemalże jednocześnie. Po wczorajszym wyścigu, który zresztą wygrałam Loud był w szczytowej formie. Ja byłam za to zmęczona. Mam nadzieję, że to nie wina wieku, a ostatniego wieczoru. - Daleka droga przed nami?
Zerknęłam w dół na bezkres lasu, który mijaliśmy lecąc ponad nim.
- Jesteśmy prawie na miejscu. - oceniłam. Od wczoraj usiłowałam opanować drżenie żołądka, które zapewne zwiastowało przestrach i radość związane ze spotkaniem dawnych... towarzyszy?
Wilczur uśmiechnął się promiennie i wyciągnął gitarę z futerału. Przekręcił się na plecy i rozpoczął pierwsze akordy "Let go". Kilka chwil później zaczął nucić, w co wsłuchałam się z przyjemnością. Już niedługo nieśmiałe nucenie przeszło w donośny tekst refrenu. Pofrunęliśmy dalej pozwalając, aby niosła nas tak głęboka melodia.

~*~

- Wyczuwam ich. - odezwał się w końcu samiec wyjmując pysk z zaspy. - Zwłaszcza jeden intensywny zapach, całkiem blisko.
- Być może to Flash. - odrzekłam analizując polanę. Nadal wyglądała tak samo - otoczona drzewami, ze ściętym pniem pośrodku. 
- Kim on jest? - spytał natychmiast zaciekawiony.
- Samcem Alfa. No chyba, że panowanie przejął któryś z jego potomków... - wzruszyłam skrzydłami i podążyłam dalej, za zapachem. Minęło wiele lat, to nic dziwnego, że nie do końca go rozpoznawałam.
- Czyli hipotetycznie mogliby być w moim wieku?
- Hipotetycznie owszem. Poszukujesz przyjaciół na nowym gruncie? - parsknęłam. Sama nigdy nie posunęłabym się do takiej głupoty. 
Loud ściągnął brwi i pokręcił głową.
- To chyba dobrze, że chcę udzielać się społecznie. - odpowiedział podobnym do mojego parsknięciem. 
- Twój ojciec by to pochwalił, ja nie wiem co powinnam o tym sądzić. - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Loud obudził we mnie, a może stworzył coś na wzór... umiejętności prowadzenia dialogu. Sześć lat temu byłam w tej sztuce zupełną nogą.
- Nie mówimy teraz o tacie, tylko o naszej relacji. Matka i syn, a ty od opuszczenia Ziemi Wojny nie udzielasz mi konkretnych odpowiedzi. Zbywasz mnie.
Przewróciłam oczami. Dyskutant. Po tatusiu.
- Zatrzymajcie się! - rozległo się naraz za naszymi plecami. Przegapiliśmy kierunek? Przechytrzył nas?
Niczym pływacy synchroniczni obróciliśmy się w jednym momencie, z opanowaniem i podejrzliwością.
Przed nami stał rosły, skrzydlaty samiec o czarnym, gęstym futrze i jarzących, złotych oczach. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Nie był Flashem, a pachniał bardzo intensywnie.Jedyne logiczne wytłumaczenie...? To musiał być alfa innej watahy. 
- Kim jesteś? - warknęłam robiąc krok do przodu.
- Jak śmiesz wdzierać się na teren mojej watahy i bezczelnie obarczać pytaniami?! - poczułam jakby uderzono mnie młotem. W jednej chwili mina mi zrzedła. Podbito watahę? Co tu się u licha wyprawia!?
- Imponujący ten Flash - szepnął zdezorientowany Loud. 
- Co on mamrocze? - zażądał odpowiedzi czarny wilczur. Odrzuciłam zszokowanie. Napięłam mięśnie i uniosłam ogon wysoko. Podwinęłam wargi i pozwoliłam sobie na długi, gardłowy warkot. Mierzyły się spojrzenia naszych złotych oczu. Wilk zrobił krok do przodu. Postąpiłam podobnie. Uniosłam pierwszą parę skrzydeł, która do tej pory skrzętnie zasłaniała drugą. Powoli rozłożyłam także drugą. Lotki zajaśniały w słońcu. W oczach basiora pojawiło się zdziwienie, a może i podziw?
Poczułam ciepło barków syna tuż przy moich. Stał w identycznej pozycji, ale głowę trzymał niżej, nie pewny swojej pozycji w sprzeczce.
- Zaprowadź nas do Star i Flasha lub przygotuj na pojedynek. - rzuciłam warunek. Ileż mnie nauczyło przywództwo w klanie! Żadna z moich cząsteczek nie czuła w tym momencie strachu. Absolutnie żadna.
W jednej sekundzie z twarzy wilka odpłynął gniew i buta. Opuścił nieco skrzydła. Chciał nas zdziwić?
- Powiedziałaś... - urwał na moment, żeby znowu się pozbierać. Ustawił się w poprzedniej pozie, ale ton jego głosu zupełnie się zmienił - Star i Flash? Znałaś moje wujostwo? 
Teraz to ja osłupiałam. Ścisnęło mnie w sercu niczym w imadle. Zadrżał mój oddech, a wraz z nim cały organizm. Dwie rzeczy sprawiły, że zabrakło mi tchu; forma przeszła w pytaniu o obecność Flasha i Star oraz... określenie jakim ich nazwał: wujostwo. A więc...
- Diesel. - szepnęłam bezwiednie, a ziemia się pode mną zapadła. Lotne kończyny opadły, jakby już nigdy nie miały się podnieść. Spuściłam głowę wstrzymując piekące łzy.
- Mamo? - Loud trącił mnie pyskiem. Odepchnęłam go z bólu i wściekłości. Rzuciłam pełne jadu spojrzenie czarnemu wilkowi, który zrezygnował z wojowniczej postawy.
- Co z nim? - krzyknęłam. - Co z Diesel'em? - ciężkie krople spłynęły z moich policzków. Z dwóch... dwóch palących niczym oszalały ogień powodów.
Samiec ruszył do przodu zaciskając usta w wąską linię. A co jeśli to żart? Jeśli zbłaźniłam się na oczach obcego wilka bo nie potrafiłam utrzymać uczuć na wodzy.
- Znałaś też mojego ojca? - usłyszałam cichy szept.
- Tak. - odparłam krótko i gniewnie. Bałam się tego co mogę usłyszeć. Strach - przed sekundą tak daleki, nagle uderzył ze zdwojoną siłą. - Znałam twojego ojca. Znałam Diesel'a, syna Gustawa i Ginewry, jednego z wielkiego rodu Alf rządzącej w Watasze Krwawego Wzgórza.

< Crow? Dramacik. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!