Resztę dnia spędziłem dokładnie tłumacząc każdą z moich mocy... oraz działanie Plagi, którą zabrałem ze sobą. Gdyby nie fakt, że ocknąłem się dość wcześnie, udało się odratować dwójkę trochę za bardzo ciekawskich samców. Jeden z nich zaczytał się o niewydolności nerek, natomiast drugi o krwotoku wewnętrznym. Zaraz po wypowiedzeniu odpowiedniej frazy, objawy ustąpiły z ich wyeksploatowanych ciał. Szliśmy dość wolnym tempem, pomimo iż głównym celem była ewakuacja z aktualnego obszaru działań. Cóż, wspominałem, że sprzęt, który z nami walczy jest przestarzały. Dowiedziałem się, że aktualnie wojny na świecie sprowadzają się do maszyn, w których postawiono na ataki z zaskoczenia. Mechy były na porządku dziennym, jednak używane były tylko w wypadkach walki na średni dystans. W walce z małego dystansu wciąż królowała jednostka ludzka, jednak dawna artyleria przeszła potężną modernizację, potrafiła trafić we wskazany punkt z prawie 100 000 metrów, jednak przypłacała to znikomą mobilnością i częstotliwością strzału. Nie uważałem jej za groźnego przeciwnika. W końcu, pociski trochę lecą, a wataha może bardzo łatwo rozbiec się, lub ukryć. Cóż, nie doceniałem jej. Późnym wieczorem dotarliśmy do starej fabryki pojazdów opancerzonych.
Dobrze zorganizowana grupa, jaką byli bojownicy, do których dołączyłem, dość szybko rozbiła obóz, rozstawiła warty i zaaranżowała punkt do opieki nad rannymi. Niektórzy spali, inni siedzieli przy ognisku i rozmawiali... z pewnością był to dla nich ciężki dzień. Ja natomiast siedziałem dość daleko od reszty. Przeglądałem zdjęcia wszystkich wilków, które znałem, chcąc znaleźć osobę przewodzącą owej grupie. Byłem pewien, że gdzieś widziałem tą waderę... jednak cała sielanka, śmiechy i odpoczynek zapowiadały burzę, burzę, która miała rozerwać ciche i bezchmurne nocne niebo.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!