wtorek, 2 sierpnia 2016

Od Gaster Phoenix'a - Gwieździsta noc

Wpatrywałem się w księżyc, byłem sam. Pod klifem, na którym obecnie się znajdowałem, mieściło się ogromne morze. Westchnąłem, patrząc na horyzont, tam, gdzie niebo styka się z ziemią. Męczyły mnie już te "rzeczy" które przewijały się cały czas. Te walki, podróże... Tak czy siak, chyba znaleźliśmy nasze tereny. Oczywiście, miało też miejsce ostatnie wydarzenie, dzięki któremu dowiedziałem się, że mam babcię. Sądziłem, że matka ojca nie żyje, ale były to tylko przypuszczenia. Podniosłem się z trawiastego klifu, po czym zamarłem. Usłyszałem dziwny dźwięk, źrenice zmniejszyły się... i ten ból. Ten przeszywający całe moje ciało, cholerny ból. Spojrzałem na źródło bólu i... dostrzegłem cienkie ścięgna oraz kość, wiszące tam, gdzie przed chwilą była moja tylna prawa łapa. Krew leciała strumieniami na wszystkie strony. Nie chciałem wiedzieć, co to było. Zacząłem kuśtykać, ale po kilku metrach upadłem na skraju wyczerpania. Widać było, że straciłem dużo krwi. Praktycznie całe futro było umorusane czerwonym płynem. Może i lepiej, że umrę? Czułem lekki niepokój, ale i przyjemność. Czułem, jak wchodzę w stan agonii... Widziałem wszystkie wydarzenia z mego życia. Nagle coś wstrząsnęło mną, odrzucając ten piękny stan. Otworzyłem szeroko oczy i ujrzałem jakiegoś wilka, którego nie byłem w stanie rozpoznać, gdyż cień rzucany na ów wilka nie pozwalał mi na rozpoznanie go. Ten ktoś wziął mnie na grzbiet i zaczął szaleńczo biec. Wypluwałem krew, czując, że coraz bardziej słabnę. Oglądałem gwiazdy. Próbowałem je zliczyć. Nie dałem rady, gdyż ów osobnik przewiózł mnie do punktu medycznego. Położył na miękkiej podłodze z trawy i się odezwał.
- Makka, proszę, pomóż mu, nie wiem, co się do końca stało, ale widać, że słabnie... - rozpoznałem szept mojego brata, Castiel'a.
Wilczyca najwyraźniej podniosła mnie razem z bratem, bo znów poczułem przeszywający ból, tym razem w boku. Okazało się, że ów stworzenie poraniło mi również bok. Popatrzyłem na Makkę, oraz na towarzyszącego jej Castiel'a. Uśmiechnąłem się lekko, przechylając głowę na bok i przymykając oczy.
- Tracimy go! - usłyszałem krzyk wadery... i nic już więcej nie słyszałem.
Ciemność. Jedyne, co widziałem, to ciemność. Otaczająca mnie ciemność. Próbowałem poskładać moje myśli do kupy, ale wtedy zauważyłem małe światełko. Postanowiłem do niego iść. Kiedy tam dotarłem, leżałem na kamiennej posadzce, otoczony dwiema parami oczu. Musiałem opowiedzieć dokładnie, co się stało. Makka odkaziła moje rany i zawiązała bandażami. Chwiejnym krokiem wyszedłem z punktu medycznego, podtrzymywany przez brata i pożegnałem się z uzdrowicielką. Dotarłem razem z Cas'em do watahy. Niektóre wilki patrzyły na mnie z obojętnością, a inne ze zdziwieniem. Podbiegła do mnie moja matka, a zaraz za nią ojciec. Spojrzeli na mnie, a oczy Alexis wypełniły się łzami. Powoli podeszła Grace z Sashą.
- Mamo, co się sta...? - zaczęła Grace i już nie dokończyła, gdyż spojrzała na mnie.
Moja mama podeszła do mnie i przytuliła, szlochając cicho. Odwzajemniłem uśmiech i również uroniłem łzę, która na tle mojego czerwonego od krwi futra wydawała się faktycznie być jedną kroplą czerwonego płynu. Szepnąłem:
- Mamo, wszystko będzie dobrze, może ta noga mi nie odrośnie, ale... - urwałem.
No właśnie; co ale? Nauczę się chodzić na trzech łapach? Zajmie mi to tak długo, jak nauka chodzenia jako szczenię. Westchnąłem głęboko, ale cicho. Mocniej przytuliłem mamę. Kochałem moją rodzinę. Mógłbym nawet wcale nie mieć łap, byle by mieć ich przy swoim boku. Nadopiekuńczą siostrę, kochających rodziców, tryskającą energią babcię i niby chłodnego, ale ciepłego dla rodziny brata. Usiedliśmy i zacząłem opowiadać, jak to było. Rodzina spoglądała po sobie zdziwiona. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Co wy na to, bym stworzył sobie z czyjąś pomocą implant z tytanu? Skóra zarośnie implant, a futro skórę... - zacząłem, po czym zdałem sobie sprawę, iż była to głupia wypowiedź. 
Niby kto wykonałby operację? Makka? Nie wątpię w jej siły, ale to trudny zabieg.
- Oszalałeś?! A co, jak Makka nie zdąży zatamować krwotoku i się wykrwawisz?! - biadoliła Grace, po opowiedzeniu moich myśli, podczas gdy moja rodzina milczała.
- Ale to jedyny sposób na normalne życie! - podniosłem głos, próbując stanąć. - Jeżeli miałbym wykrwawić się na stole operacyjnym, wolę to, niż nie spróbować tego! A jeśli się uda?! Będę normalny, Grace!
- A co jeśli się nie uda?! - ona podniosła głos.
Wow. Niepodobne do mojej siostrzyczki są takie kłótnie, ale wtedy o tym nie myślałem.
- To zginę! - wrzasnąłem, po czym kuśtykałem gdzieś dalej.
Ona stała jak słup soli, a rodzina dopiero zorientowała się, że mnie nie ma, gdy byłem już daleko. Patrzyłem za siebie, obserwując, czy nic ani nikt mnie nie śledzi. Westchnąłem, odwróciłem łeb i wtedy z kimś się zderzyłem czołem... Oboje upadliśmy, masując łapami obolałe części głowy. 
- Przepraszam. - bąknąłem, wstając i lekko otrzepując się z kurzu i pyłu, by nie upaść.
Wilk, a właściwie wilczyca wstała, wtedy ujrzałem, kto to.

< Lost In Dreams? Jak chcesz, to dokończ, zrozumiem, jeśli nie masz czasu. :> >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!