OPOWIADANIE ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
Nigdy nie byłam osobą ogarniętą wieczną znieczulicą. Zawsze potrafiłam dojrzeć czyjąś krzywdę, każde przezwisko... osobniki znęcające się nad resztą, darzyłam nienawiścią. Właśnie dlatego przez rok przyległa do mnie łatka "suki bez serca". Z perspektywy innych, wyglądało to mniej więcej tak: wadera uwodzi samca, czeka na moment choćby lekkiego podłamania i wtedy go zostawia. Straszne, prawda? Cóż, każdy z tych samców zasługiwał na upokorzenie. Niektórzy nawet na większe, niż byłam w stanie im sprawić. Teraz pora, abym przedstawiła to z mojej strony... Nie ukrywam, że byłam jedną z ładniejszych samic w moim przedziale wiekowym, więc zdobycie uwagi płci przeciwnej szło mi dość gładko. Tak więc, jak wyglądały zemsty za osoby które nie potrafiły walczyć same? Przez parę dni dawałam delikwentowi wyraźne znaki. Niepewne spojrzenia, maślane oczy, szybkie odwracanie wzroku, a po chwili niby dyskretne spoglądanie w stronę przyszłego obiektu drwin. Potrafiłam zrobić dosłownie wszystko, aby dopiąć swego, ale jestem z tego dumna. Nigdy nie zapomnę min każdego z tych dupków, którzy w kryzysie życia codziennego słyszeli każdą jedną wadę wymienioną przez waderę, która "kochała go nad życie". Na odchodne zawsze dostawał notkę z wyjaśnieniem... Wypisywałam wszystko, kiedy zrobił jakąś rzecz, co doprowadziło do zaistniałej sytuacji. Warto wspomnieć, że w związku wychodzą na wierzch różne sekrety, więc po takiej sytuacji żaden z samców nie mógł wracać do obiektu swoich drwin. Wtedy zmieniłabym jego życie w piekło. Ostatni dzień szkoły, dzień egzaminu... pocałunek z Corsair'em. To miało być tylko ukazanie wszystkim szydzącym z niego w mniejszym, bądź większym stopniu, że jest równy, a nawet lepszy od nich... jednak tak nie wyszło. Tym razem było to coś innego. Gdzieś w środku, jakaś część mnie uległa zmianie, zmianie na lepsze. Ta dziwna niepewność, drżące usta, nierówny oddech... to jak zachował się, gdy nie opanowałam swojej furii. Widok uciekającego samca, który chwilę wcześniej dosłownie ocalił mi życie samemu skazując się na prawie pewną śmierć, postawił mnie na równe łapy. Zaczęłam starać się o pozycję doradcy alf, tymczasowo pracując przy polowaniach. Wtedy byłam atakującą... i może tylko dlatego jeszcze żyję. Co do pozycji doradcy... udało mi się, uzyskałam ją dość szybko. Co więcej, udało mi się pogodzić ją z ciągłymi wypadami na łowy. Naszą grupą przewodził młody alfa. Tamtego feralnego dnia to właśnie on szedł na szpicy kolumny. Gdy tropiący wyczuli dziwną woń, było już za późno. Poczułam ukłucie, a w mojej łapie dostrzegłam coś na wzór naboju z igłą. Obraz delikatnie zawirował, a moje ciężkie ciało opadło na ziemię. Tamtego widoku nie zapomnę nigdy w życiu. Szczęk ładowanego karabiny snajperskiego i huk... huk rozrywający bębenki uszne, płoszący ptaki w promieniu dwóch kilometrów i wyrzucający kawałek ołowiu, który bez najmniejszego oporu przeszył korpus samca, znajdując ujście pomiędzy łopatkami. Byliśmy w dolinie, a strzelec siedział na górze. Szczęk, huk, szczęk, huk, szczęk, huk... ten chory spektakl powtarzał się do momentu, aż ostatni tropiący dostał kulkę między oczy. Zwłoki oraz jeszcze konające wilki pozostawili w lesie, zabierając tylko trzy uśpione osobniki... w tym mnie. Trafiliśmy na obszar w kształcie kwadratu o bokach długości 1,5 kilometra. Cały teren ogrodzony był dość wysokim płotem z drutem kolczastym. Obudziłam się na środku polany. Słońce wyraźnie zachodziło, a pomarańczowa poświata tylko utrudniała rozpoznanie pysków stojących nade mną samców.
Nigdy nie byłam osobą ogarniętą wieczną znieczulicą. Zawsze potrafiłam dojrzeć czyjąś krzywdę, każde przezwisko... osobniki znęcające się nad resztą, darzyłam nienawiścią. Właśnie dlatego przez rok przyległa do mnie łatka "suki bez serca". Z perspektywy innych, wyglądało to mniej więcej tak: wadera uwodzi samca, czeka na moment choćby lekkiego podłamania i wtedy go zostawia. Straszne, prawda? Cóż, każdy z tych samców zasługiwał na upokorzenie. Niektórzy nawet na większe, niż byłam w stanie im sprawić. Teraz pora, abym przedstawiła to z mojej strony... Nie ukrywam, że byłam jedną z ładniejszych samic w moim przedziale wiekowym, więc zdobycie uwagi płci przeciwnej szło mi dość gładko. Tak więc, jak wyglądały zemsty za osoby które nie potrafiły walczyć same? Przez parę dni dawałam delikwentowi wyraźne znaki. Niepewne spojrzenia, maślane oczy, szybkie odwracanie wzroku, a po chwili niby dyskretne spoglądanie w stronę przyszłego obiektu drwin. Potrafiłam zrobić dosłownie wszystko, aby dopiąć swego, ale jestem z tego dumna. Nigdy nie zapomnę min każdego z tych dupków, którzy w kryzysie życia codziennego słyszeli każdą jedną wadę wymienioną przez waderę, która "kochała go nad życie". Na odchodne zawsze dostawał notkę z wyjaśnieniem... Wypisywałam wszystko, kiedy zrobił jakąś rzecz, co doprowadziło do zaistniałej sytuacji. Warto wspomnieć, że w związku wychodzą na wierzch różne sekrety, więc po takiej sytuacji żaden z samców nie mógł wracać do obiektu swoich drwin. Wtedy zmieniłabym jego życie w piekło. Ostatni dzień szkoły, dzień egzaminu... pocałunek z Corsair'em. To miało być tylko ukazanie wszystkim szydzącym z niego w mniejszym, bądź większym stopniu, że jest równy, a nawet lepszy od nich... jednak tak nie wyszło. Tym razem było to coś innego. Gdzieś w środku, jakaś część mnie uległa zmianie, zmianie na lepsze. Ta dziwna niepewność, drżące usta, nierówny oddech... to jak zachował się, gdy nie opanowałam swojej furii. Widok uciekającego samca, który chwilę wcześniej dosłownie ocalił mi życie samemu skazując się na prawie pewną śmierć, postawił mnie na równe łapy. Zaczęłam starać się o pozycję doradcy alf, tymczasowo pracując przy polowaniach. Wtedy byłam atakującą... i może tylko dlatego jeszcze żyję. Co do pozycji doradcy... udało mi się, uzyskałam ją dość szybko. Co więcej, udało mi się pogodzić ją z ciągłymi wypadami na łowy. Naszą grupą przewodził młody alfa. Tamtego feralnego dnia to właśnie on szedł na szpicy kolumny. Gdy tropiący wyczuli dziwną woń, było już za późno. Poczułam ukłucie, a w mojej łapie dostrzegłam coś na wzór naboju z igłą. Obraz delikatnie zawirował, a moje ciężkie ciało opadło na ziemię. Tamtego widoku nie zapomnę nigdy w życiu. Szczęk ładowanego karabiny snajperskiego i huk... huk rozrywający bębenki uszne, płoszący ptaki w promieniu dwóch kilometrów i wyrzucający kawałek ołowiu, który bez najmniejszego oporu przeszył korpus samca, znajdując ujście pomiędzy łopatkami. Byliśmy w dolinie, a strzelec siedział na górze. Szczęk, huk, szczęk, huk, szczęk, huk... ten chory spektakl powtarzał się do momentu, aż ostatni tropiący dostał kulkę między oczy. Zwłoki oraz jeszcze konające wilki pozostawili w lesie, zabierając tylko trzy uśpione osobniki... w tym mnie. Trafiliśmy na obszar w kształcie kwadratu o bokach długości 1,5 kilometra. Cały teren ogrodzony był dość wysokim płotem z drutem kolczastym. Obudziłam się na środku polany. Słońce wyraźnie zachodziło, a pomarańczowa poświata tylko utrudniała rozpoznanie pysków stojących nade mną samców.
- Czyli to o niej mówił alfa... - Odezwał się jeden.
- Najwyraźniej. Musiała dostać za dużą dawkę. Powinna wstać dobrą godzinę temu.
- Albo dostała śrut. A z uwagi, że oddychała, wrzucili ją za płot.
- Jak myślicie, miała już partnera? - Trzeci basior dość szybko zmienił temat.
- A po co ci to do wiadomości?
- Jestem ciekaw jak daleko zaszli... - Wysyczał kończąc obchód dookoła mojego bezwładnego ciała.
Czułam, że środek nasenny już opuścił moje ciało. Miałam ochotę wygryźć dziurę w gardle każdemu z nich. Powstrzymywałam się jednak, próbując pozyskać jakieś informacje na temat mojego położenia. Całą cierpliwość trafił szlag w chwili, gdy poczułam język jednego z nich powoli przesuwający się za moim uchem. W ułamku sekundy odwinęłam się, zostawiając po sobie trzy głębokie wżery na dość starym pysku wilka.
- Jak długo byłaś przytomna? - Zapytał najmłodszy z samców, powstrzymując się od śmiechu.
- Wystarczająco. - Odpowiedziałam, dając dwa kroki do tyłu.
- Słuchaj, przepraszamy za kolegę. Jesteśmy tu, ponieważ nasz alfa odnalazł twoich znajomych z watahy. Obudzili się sporo temu.
- Zrobiłeś im to samo co mi? - Zapytałam, kierując wzrok na wyraźnie zawstydzonego basiora. U pozostałem dwójki wywołało to salwę śmiechu.
- Masz charakterek, to dobrze... ludzie lubią trochę bardziej zadziorne osobniki.
- Zaraz, że co?! Jak to ludzie lubią?!
- Jesteśmy w czymś, zwanym atrakcją turystyczną. Jednak, jak sama wiesz, coś takiego jak litość tu nie istnieje.
Bez słowa ruszyłam za orszakiem powitalnym. Patrzyłam jak słońce prześwituje przez delikatne krople wieczornej rosy.
- Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat tego miejsca?
- Co chcesz wiedzieć?
- Jakie są tu zwierzęta?
- Nie ma żadnych. Jemy to, na co zarobimy.
- W jakim sensie?
- Ludzie co miesiąc sponsorują jedzenie wilkom, które im się spodobały. Coś jak adopcja na odległość. Ty i tak masz łatwiej.
- W jakim sensie?
- Jesteś waderą. Wystarczy, że zajdziesz w ciąże i żarcie masz zapewnione. Samce muszą walczyć o... - Nie dałam mu dokończyć.
- "Wystarczy, że zajdziesz w ciąże!?" Ty myślisz nad tym co mówisz?!
- Tak.
- Parszywe ścierwo. Może jeszcze miałoby to być twoje dziecko?!
- To już twój wybór. Pamiętaj, że bez jedzenia nie przeżyjesz.
- Jakoś sobie poradzę. - Wydusiłam, stojąc przed jaskinią samca alfa. Gdy tylko nas usłyszał, wyszedł przyjrzeć się nowej zdobyczy w jego stadzie. O dziwo nie był taki zły... przynajmniej z wyglądu. Charakter miał tak samo wspaniały, jak miejsce, w którym musiałam od teraz żyć.
*Dwa miesiące później*
Udało im się... złamali mnie. Nie mogłam już dłużej żyć na nędznych wiewiórkach... służyłam jako zabawka. Chodzili ze mną na smyczy, miałam założony kaganiec. Moja sierść została pofarbowana na różowo. Dawali mnie małym bachorom. Te ciągnęły mnie za uszy, ogon, jeśli nie zawyłam, to kopały. Ale nie po brzuchu. Każdy kopniak był wymierzony idealnie w nos. Bolało, ale nie mogłam warknąć. Nie było wtedy jedzenia, nie mogłam pokazać zębów... nie było wtedy jedzenia. Przez prawie pół roku robiłam za worek treningowy. A żarcie... boże miłosierny... smakowało jak trociny, nasączone tłuszczem. Karmiący nas wyznawali zasadę: za dużo żeby umrzeć, za mało żeby żyć. Dlatego dzień, w którym przyszedł do mnie mój stary znajomy i powiedział, że wie jak stąd uciec, był dla mnie zbawieniem. Problemem było jedynie to, iż w planowany dzień przez cały czas miałam być maskotką... miałam tego dość. Owego popołudnia szłam przed parką zamożnych rodziców. Prowadziła mnie małą dziewczynka, rude włosy, szczupła buzia i wieczny uśmiech. Słyszałam, jak rozmawiają na temat udomowienia mnie... ich niedoczekanie. Gdy tylko dostałam telepatyczną wiadomość, wyrwałam dziecku smycz i popędziłam do umówionego miejsca. Zdziwiło mnie jak szybko ludzie potrafią się zorganizować. Próbowaliśmy uciec w trójkę... tylko dwójka z nas dobiegła do płotu. Widziałam, jak klatka piersiowa jednego z goniących dosłownie eksploduje. Skok nie był trudny, jedyną trudnością były druty kolczaste, zawieszone na jego szczycie. Była to jedyna droga ucieczki, cała reszta była pod wysokim napięciem... każde naruszenie płotu wysyłało sygnał do kantorka ludzi, a wilka, który dotknąłby coś takiego, czekał paraliż na dwadzieścia cztery godziny. Rozpędziłam się i wyskoczyłam. Gdy czułam, że źle polecę, przekręciłam się tak, aby mój grzbiet był skierowany do ziemi. Czułam jak ostre kawałki metalu rozcinają moją skórę... niestety, mój znajomy nie miał tyle szczęścia. Jego brzuch był rozpruty. Wszytko, co znajdowało się pod skórą było lekko ponacinane. Broczył krwią... skamlał, błagał... ale nie o wolność. Prosił o szybką śmierć, i właśnie taką otrzymał. Kula przebiła jego łeb, zostawiając w nim sporych rozmiarów tunel. Przebiegłam kilkanaście metrów, czując jak mój żołądek odmawia mi posłuszeństwa. Gdy tylko się zatrzymałam, fala trocin wylała się z mojego pyska. Było tak przez kolejne trzy dni... jednak jeszcze nigdy mięso królika nie smakowało tak dobrze, a ciepła krew ofiary, spływająca po wargach nie dawała tak wspaniałego uczucia triumfu i zwycięstwa. Po kilku tygodniach, trafiłam na znajome mi tereny, jednak nie mogłam wrócić do watahy. Ruszyłam w stronę przeznaczenia, pobiegłam w stronę, w którą odbiegał Corsair. O dziwo udało mi się znaleźć kilka śladów jego obecności i po dłuższej tułaczce trafiłam na wasze tereny.
Skończyłam swój monolog, patrząc w oczy czarno-czerwonego samca.
- Charlotte... dobrze, że opowiedziałaś nam swoje losy. Jednak nie jestem wilkiem, który jest za to odpowiedzialny w stu procentach. Jestem samcem beta w Watasze Krwawego Wzgórza.
- N-Naprawdę? - Zapytałam blednąc.
- Nie chciałem przerywać w środku wypowiedzi. - Głos szczeniaka obił się o moje uszy, skutecznie przyprawiając mnie o drgawki.
- Ja... ja przepraszam, ja...
- Nic nie szkodzi. Więc Charlotte, wspominałaś coś o wilku imieniem Corsair. Mogę powiedzieć tyle, że jest w naszej watasze.
- Żywy, czy martwy? - Zapytałam, widząc grupkę wilków, noszących zakrwawione opatrunki.
- Tego nie mogę zdradzić ci teraz.
- A jeśli dołączę?
- Jaki będziemy mieli z tego pożytek?
- Ja dostanę dom, wy dostaniecie zwinną waderę, sprawdzającą się na polowaniach. Ach, jeśli możesz... nie zwracaj się do mnie pełnym imieniem. Mów po prostu Char.
- Miło cię poznać Char, ja jestem Crows Cry. Alfa Watahy Krwawego Wzgórza. Jeśli chcesz się dostać, musisz przejść rozmowę kwalifikacyjną. Dopiero wtedy będę mógł podać ostateczną decyzję.
- Na czym będzie polegała ta rozmowa?
- To tylko kilka pytań i szczerych odpowiedzi.
- Pytaj, o co chcesz. Jeśli dzięki temu będę mogła dostać się do normalnej społeczności...
<Crows Cry?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!