Chyba się zaczęło. Corey niósł mnie na grzbiecie, oczywiście leżałam na boku, by nie zmiażdżyć moich córeczek. Gdy dotarliśmy do uzdrowiska Makki, od razu mnie przyjęła. Corey został z Patton'em w innym pokoju, a ja leżałam na kamiennej półce. Makka przystąpiła do odebrania porodu. Kiedy moje szczenięta przychodziły na świat, czułam okropne męki, ale wiedziałam, że warto. Jednak nie wszystko szło tak, jak iść miało. Minuty bardzo dłużyły się, aż nie zauważyliśmy wszyscy, kiedy stały się godzinami. Moje dzieci nadal nie pojawiły się na świecie. Zaczęłam wyć, płakać i syczeć z bólu, który ani na chwilę mnie nie opuszczał. Przymrużyłam oczy. Prawie zasnęłam. Tak, bardzo chciało mi się spać. Makka zdenerwowana i cała spocona, oraz niespokojna, podeszła do mnie od przodu.
- Rock? Słyszysz mnie?! Jeśli tak, ściśnij moją łapę! - krzyczała.
Ja nie dałam jej żadnego znaku. I nagle ciemność. Nic nie widziałam, wyglądało, jakbym była w pomieszczeniu, a na suficie była lampa, w ogóle nie dająca światła w okół. Rozwinęłam... skrzydła? Miałam skrzydła? Białe skrzydła, z łagodnie układającymi się piórami. Podleciałam do lampy, a gdy dotknęłam jej łapą, wróciłam na ziemię, ale... tylko jako dusza. Miałam łapy, ciało i wszystko, tylko już jako duch. Ustałam przy łóżku, na którym opuściłam swoje ciało. Ciało miało zamknięte oczy, a Makka reanimowała je. Niestety, już bez duszy. Nagle ujrzałam przed oczami całe swoje życie - cierpienie przez Alois'a, zabawa z Corey'em, płacz z powodu odejścia Alois'a i... partnerstwo z Corey'em. Kiedy zobaczyłam to ostatnie, nie zamierzałam się poddać. Podeszłam bliżej do mojego ciała i zaczęłam walić w nie łapami, jednak nie bardzo mocno.
- Chcę się obudzić, ja chcę być znowu na ziemi! - wrzeszczałam, lecz nikt mnie nie usłyszał.
W końcu obudziłam się w ciele. Najpierw wzięłam bardzo głęboki wdech i patrzyłam na Makkę. Ta stała przy mnie wpatrując się w moje oczy. Słyszałam ciche skomlenie i zaczęłam się rozglądać. Zauważyłam dwie puszyste kuleczki - jedną szarą, całą, calutką szarą, a drugą całą czarną, z tęczowymi odmianami. Makka mi je podała. To były moje córeczki... Kochane, najlepsze na świecie. Przytuliłam je do siebie, trzymając w łapach, a Makka nie spuszczając ze mnie wzroku, szeptem zawołała Corey'a. Podszedł i najpierw przytulił mnie, po czym spojrzał na nasze szczeniaki. Popatrzyłam na niego.
- Jak damy im na imię? - spytałam.
- Rainbow i... - przerwałam mu.
- To Gray Fog. - dokończyłam za mojego partnera.
Zamknęliśmy oczy i wtuliłam się łbem w sierść na klatce piersiowej Corey'a.
< Corey? Mógłbyś dokończyć? =^.^= >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!