niedziela, 13 września 2015

Od Decron'a - Co działo się przed...? [Quest #1], cz. 3


Biegłem przed siebie nie zbaczając z wyznaczonej trasy. Nagle zrobiłem się głodny. Oblizałem się ze smakiem, na myśl o rozpływającym się w pysku mięsie sarny, czy lepiej, karibu. Te zwierzęta, były moimi ulubionymi. Zawsze polowałem w stadzie, a teraz miałem okazję sprawdzić swoje umiejętności łowieckie i upolować samodzielnie wielkie karibu. Wszedłem na teren tych zwierząt i od razu poczułem zapach, który wydzielały. Kierowałem się w stronę, z której zapach stawał się silniejszy. Nagle oderwałem nos od ziemi, gdyż oto przede mną pasło się stado karibu. Postanowiłem, że na pierwszy raz upoluję młodą samicę. Schowałem swoje sztylety, bo muszą tu pracować pazury i kły, nie one. Zacząłem się skradać i kiedy wyznaczyłem cel, skoczyłem. Zwierzę zaczęło kopać. Było trudniej, niż myślałem. Nagle dostałem kopytem. Uderzyłem w drzewo i zsunąłem się po nim, zostawiając ślad krwi na ostrej korze. Syknąłem z bólu. Nie miałem siły się podnieść. 

***Kilka godzin później***

Obudziłem się, a stado karibu dalej się koło mnie pasło. 
- *No dobra, móc albo przemóc.* - pomyślałem i spróbowałem ponownie. Wskoczyłem na karibu i wgryzłem się w jego, a właściwie jej kark. Zwierzę ryknęło i upadło. Reszta stada uciekła. Zawyłem nad zdobyczą i zacząłem jeść. Resztę schowałem do torby, gdzie nie zostało już mięsa, lecz tylko jagody i ryby. Teraz będę miał trochę czegoś lepszego, od tego, co już miałem. Aczkolwiek łyknąłem trochę jagód i ruszyłem dalej. Niedaleko ujrzałem małego kojota. Leżał i dygotał z zimna. Niestety był to jego jedyny znak życia. Prawie zamarzł. Zrobiło mi się go żal... Wziąłem koc, który miałem w drugiej torbie i owinąłem malucha. Jedzenie przełożyłem do tamtej torby, gdzie był koc, a kojota do tej, gdzie było jedzenie, by go widzieć, gdyż tamtej torby prawie nie widziałem. Po około godzinie on obudził się. Nie poczułem tego, kiedy się poruszył.
- Niewygodnie mi. - usłyszałem szept. - Mogę się przekręcić?
- Naturalnie. - odparłem. - Mogę wiedzieć, jak masz na imię?
- Ja... Ja nie mogę ci powiedzieć. Mama powiedziała, że nie mogę. 
Nagle przypomniało mi się coś. Że widziałem zamarzniętą samicę kojota.
- Twoja mama nie żyje.
- Jak to? - szepnął, a kiedy na niego spojrzałem, miał łzy w oczach. Później płakał. Kiedy zrobiło się ciepło, zrobiłem przerwę od wędrówki. Zdjąłem torby. Zapomniałem założyć sztyletów. 
- *Zaraz...Czy ja je przełożyłem?* - Szybko spojrzałem na kojota, a ten bawił się jednym sztyletem. - Zostaw to! Nie możesz się tym bawić! - krzyknąłem, wyrywając mu sztylet i sięgając drugi.
- Dlaczego nie?
- To jest ostre, nie widzisz? - powiedziałem. - Słuchaj, powiedz mi, jak masz na imię. Pomaganie komuś, kogo nawet imienia nie znam, jest dla mnie dziwne.
- Mam na imię Nick. - odpowiedział. Później wyciągnąłem kawałek mięsa i podzieliliśmy się nim. Po skończonym posiłku, mały powiedział, że chce iść sam. Zgodziłem się na to, choć wiedziałem, że prędzej czy później, będzie chciał wrócić do swojego ciepłego "gniazdka". Nie myliłem się. Pobawił się chwilę w śniegu i narzekał, że jest mu zimno w łapki i że chce wtulić się w koc. Położyłem się, a on wgramolił się do środka. Szliśmy dalej i nastała noc. Mały spał, a ja zdjąłem torby i usiadłem na klifie. Lekki podmuch wiatru rozwiał mój kaptur powodując, że ten spadł. Poprawiłem go i usłyszałem trzask gałęzi. Odwróciłem się energicznie i zauważyłem, że jakiś wilk próbuje porwać śpiącego Nicka. Naskoczyłem na niego i odepchnąłem od śpiącego dzieciaka. 
- Co ty na dziecko napadasz? - warknąłem.
- A czemu by nie? Przecież jest taki bezbronny, idealny na przekąskę. - odparł wilk.
- Zostaw go. - wilk bez słowa rzucił się na mnie, a ja ugryzłem go w łapę. Nagle obudził się Nick.
- Mały, rzuć mi sztylety! - krzyknąłem, a kojot wykonał to polecenie. Złapałem je i założyłem. Wbiłem je wilkowi w brzuch, patrząc jak kona. Upaprany krwią wróciłem do podopiecznego. Później umyłem się z krwi. Tak minęło jeszcze wiele, wiele miesięcy i kiedy Nick był dorosły rozstaliśmy się. Później chodząc odkryłem teren Watahy. Wtedy poczułem, że zaczyna się dla mnie nowe życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!