sobota, 5 września 2015

Od Black Orchid - Sny, czy realia?, cz. 4

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WYRAZY, OKREŚLANE MIANEM BRZYDKICH SŁÓW / PRZEKLEŃSTW. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!


Pomimo wzajemnego ogrzewania się obudziłam się z silnym bólem gardła. Na grzbiecie, który nie był ukryty w ciepłej sierści Mirror'a, utworzył się swego rodzaju szron. Ociężale wydostałam się spod łapy basiora. Usiadłam przeczesując lekko splątaną grzywkę, po chwili podeszłam do strumyka. Zimna woda ściekająca po sierści na moim pysku od razu rozbudziła mnie po koszmarnej nocy. Byłam przekonana, że Mirror już wstał, odwróciłam się i jedyne co zobaczyłam to ośnieżone ciało basiora leżące nieruchomo na skostniałej ziemi. Zastygłam w bezruchu gapiąc się na wilka, który nie dawał żadnego znaku życia. Doskoczyłam do niego i mocno potrząsnęłam bezwładnym organizmem. W pewnej chwili spostrzegłam, że na mojej łapie znajduje się czerwony pas. Podniosłam łapę basiora, a pod nią spostrzegłam świeżo otwartą ranę. Pod wilkiem znajdowała się niewielka plama z krwi, a sam basior... leżał. Próbowałam wiele razy go poruszyć, podnieść... krzyczałam, trząchałam ciałem wilka... kilka razy nawet w nie uderzyłam. Spędziłam w tym lodowym grobowcu dobrą godzinę płacząc i wykrzykując wszystko to, czego nie zdążyłam powiedzieć mu wcześniej. Z bólem serca wstałam i ruszyłam w stronę światła, które wdzierało się do wnętrza. Wyszłam na białą polanę i ruszyłam w stronę terenów watahy. Po drodze myślałam tylko o jednym... dlaczego za mną poszedł. Nie mogłam sobie podarować, że przez moją głupotę straciłam kolejnego przyjaciela. W drodze do jaskini mijałam sporą ilość wilków. Za każdym razem, gdy tylko mnie widziały przerywały swoją rozmowę i zaczynały szeptać... prawdopodobnie ma mój temat. Większość patrzyła na mnie z wielką nieufnością... pochodziłam z watahy, której alfa najchętniej osobiście rozszarpałby każdego wilka z tego terenu. Kilka razy usłyszałam docinki w stylu dwulicowa suka... nie przejmowałam się tym zbytnio. Przekroczyłam próg jaskini i zatrzymałam się w środku... iść do alfy teraz czy dopiero jutro? Wiem, że powinnam od razu zawlec się do ich siedziby, ale byłam wyniszczona, fizycznie i psychicznie. Rozpaliłam ogień, przesunęłam swoje posłanie pod kominek... co chwilę mijając "pokój" mojego współlokatora. Gdy woda, która wisiała nad ogniskiem zaczęła się gotować podniosłam się, aby przynieść zioła do naparu. Wygrzebałam kilka liści mięty, herbaty, zerwałam trochę igieł świerkowych i zaczęłam gotować napar. W pewnej chwili usłyszałam kroki przed wejściem do jaskini. Wlepiłam wzrok w liście zasłaniające wejście i chroniące przed zimnem... które w sekundę po skupieniu na nich mojego wzroku poruszyły się. Czerwono-biała łapa przekroczyła próg a za nią do wnętrza jaskini, wpadło tak samo ubarwione ciało. Wilk miał nieprzytomny wzrok, język na wierzchu i dało się zobaczyć, że jest poważnie wyziębiony. Dopiero w chwili gdy stanął do mnie przodem dotarło do mnie, że nie sprawdziłam czy Mirror oddycha... zostawiłam go tam na pewną śmierć. Chcąc choć w minimalnym stopniu odkupić swoją winę podbiegłam do niego, zaprowadziłam na posłanie, przykryłam grubym i ciepłym futrem oraz nalałam naparu. Basior wypił go dość szybko po czym nalał sobie drugi kubek. Siedziałam obok z grzywką opuszczoną na oczy. Nie byłam w stanie na niego spojrzeć, wydusić z siebie żadnego słowa... czułam się okropnie. 
- Dlaczego mnie tam zostawiłaś? - Usłyszałam pytanie, którego najbardziej się bałam. 
- Ja... ja próbowałam cię obudzić... - Mówiłam co chwilę szlochając wciąż ukrywając zapłakany pysk pod długą grzywką. 
- Nie Black, nie... zagarnij grzywkę, spójrz mi w oczy. 
Wykonałam polecenia wilka, po kilku sekundach patrząc moimi zaszklonymi od łez oczami na jego biało-czerwony pysk z raną przy oku. 
- Próbowałam cię obudzić, nie ruszałeś się... w nocy rana na twojej klatce musiała znów krwawić... myślałam, że nie żyjesz... i przyznaję się, nie sprawdziłam czy oddychasz. - Wydusiłam z siebie roztrzęsionym tonem.
- Aha... - Odpowiedział wilk tak jakby puszczając moją wypowiedź gdzieś w eter. - Pomożesz mi z jedną rzeczą? 
Bez słowa pokiwałam głową. 
- Przy moim legowisku leży czarna torba. Otwórz ją i wyjmij z niej zielone pudełko i przynieś je do mnie. 
Szybko pobiegłam do miejsca wskazanego przez wilka i po minucie wracałam ze wspomnianym pudełkiem. Basior wziął ode mnie "znalezisko", po czym otworzył je i wyjął nić, igłę, bandaże i jakiś płyn do znieczulania i odkażenia rany. 
- Musisz zszyć mi ranę na klatce, na pysku sam sobie poradzę. 
Drżącymi łapami wzięłam nić i igłę po czym spojrzałam na basiora. 
- A, i żeby było między nami jasne... ufam ci i wierzę, że zostawiłaś mnie będąc pewną, że nie żyję. A teraz się uspokój... 
Resztę wieczoru spędziłam zszywając ranę Mir'a, pomagając mu wykonać opatrunki i przygotowując mięso na jutrzejsze śniadanie. Blisko północy ruszyłam w stronę legowiska, które nadal znajdowało się przy palenisku. Po drodze kątem oka spostrzegłam, że basior wciąż nie śpi. 
- Black, obiecaj mi jedną rzecz... informuj kogoś, niekoniecznie mnie, jeśli będziesz udawała się za tereny watahy. Nie chodzi mi o dokładne informacje... tylko o kierunek, w którym się udajesz. Wolałbym uniknąć takich sytuacji jak ta z wczoraj. 
- Obiecuję. - Odparłam bez słowa zastanowienia. Mimo to wciąż gryzł mnie fakt, jak potraktowałam wilka, który narażał dla mnie własne życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!