Jak zwykle budząc się wskoczyłem pod natrysk i zajrzałem do spiżarni. Była pusta, więc pierwszym moim głównym celem było napełnienie jej. Wyruszyłem na teren łowiecki, który był najbliższy mojego mieszkania i zacząłem wychwytywać zapachy, a łatwiej - węszyć. Po kilku minutach ujrzałem stado... Jednorożców. Nie zamierzałem polować na te zwierzęta, były piękne. Zbliżyłem się do stada, a jeden z koni wydał z siebie ostrzeżenie dla innych koni.
- Nie, nie... Nie bójcie się mnie... - powiedziałem spokojnie nie oczekując odpowiedzi, bo i tak bym jej nie otrzymał. Najodważniejszy z nich, przywódca, zbliżył się do mnie. Wydał z siebie ciche rżenie i zawrócił. Przechyliłem głowę na bok. Nie rozumiałem końskiej mowy. Konie zaczęły machać rogami nerwowo. Nagle poczułem drżenie ziemi. Spoglądnąłem za siebie i ujrzałem tam... dziwne stworzenie. Był nim ogromny, długi wąż, zwany Herakefem. Miałem księgę, spis terenów i zwierząt poszczególnych Watah, stąd wiedziałem jak się nazywa ów stwór. Otworzył swoją paszczę i kiedy chciał kłapnąć swoimi długimi zębami, tym samym chwytając jednorożca, skoczyłem na jego pysk. On zaczął nim machać.
- Co ty tu robisz?! Nie powinieneś być na Toxycznych Bagnach?! - darłem się do mutanta, który chyba nie lubił niechcianych gości na swoim pysku. - Aha... rozumiem... jednorożce.
Zwierzę przestało. Za to oblizało się, jak gdyby rozumiało każde me słowo. Nie wiedziałem, że tak jest. Zrozumiało słowo "jednorożec" i zaczęło oglądać się po koniach, które zaczęły się cofać. Herakef ryknął i zrzucił mnie z siebie. Zaczął mnie wąchać, a ja drgnąłem, kiedy to zrobił.
- E! - krzyknąłem i odepchnąłem go od siebie. Nie zauważyłem, że jednorożce już dawno uciekły. - Przestań mnie wąchać, stworze o kłach jak komoda. - wycedziłem przez zęby, a stwór miał to gdzieś i nie przestał. Dlatego też klapnąłem go w polik. -Powiedziałem przestań!
Stwór podniósł głowę i wbił swój kieł w mój bok. Rana zaczęła krwawić. Wiedziałem, że mógł mnie zabić, lecz na szczęście wbił we nie jeden kieł. Jęknąłem cicho i spadłem na ziemię. Zemdlałem, także nie widziałem kolei następnych zdarzeń.
***Godzinę później***
Ocknąłem się i poczułem, że coś mnie niesie. Popatrzyłem na to "coś" i ujrzałem pegaza. Jednak nie stąpaliśmy po ziemi, lecz lecieliśmy.
- Och...Co jest? - spytałem sam siebie. Ujrzałem swoją jaskinię. - Mógłbyś polecieć tam? -skierowałem te słowa do konia. On nie zmienił kierunku lotu, gdyż zaniósł mnie prosto do lecznicy. Tam mnie zostawił i zapukał kopytem do jaskini, po czym odleciał. Otworzył Demon.
- Makko! Mamy poważnie rannego! Wygląda, jakby nadział się na jakiś kolec, czy coś w tym stylu. - wyjaśnił. Nagle w wejściu do jaskini pojawiła się Makka.
- No to na co czekamy? Trzeba mu pomóc. - odpowiedziała.- Raz, dwa, trzy. - dodała i podniosła mnie z Demonem. Zabrali mnie do lecznicy, a przed tym zauważyłem w oddali głowę jaszczura, który prawie mnie zabił. Patrzyłem z nienawiścią za znikającym zwierzęciem.
- Połóż głowę. - nakazał Demon.-Musimy współpracować, jeśli mamy cię uleczyć.
- Nic mi nie jest! - krzyknąłem i wyrwałem środek odkażający i bandaż z łap Demona. Nalałem sobie wszystko na ranę, patrząc, jak na ranie tworzy się piana, która szczypała jak nie wiem... Docisnąłem sobie bandaż i kiedy było gotowe, odezwała się Makka.
- Daj drugi bandaż! - powiedziała, a Demon podał mi materiał. Owinąłem go wokół siebie i założyłem moją bluzę. Zeskoczyłem z kamienia i nagle poczułem ból. Prawie upadłem, ale Makka potrzymała mnie.
- Zapomniałam ci powiedzieć: nie możesz polować i skakać aż się nie zagoi. Będziesz musiał jeść tylko wtedy, kiedy Wataha wspólnie coś upoluje i będą posiłki w Watasze. No... przynajmniej do jakiegoś czasu. - wyjaśniła a ja popatrzyłem na nią.
- A ile mniej więcej? - spytałem z nadzieją.
- Przez...przez dwa tygodnie. - odpowiedziała.
- No, zmykaj już, mamy jeszcze wiele pacjentów, leż i odpoczywaj. - dodał Demon, a ja wyszedłem wolnym krokiem z jaskini. Minąłem kilka wilków, które niecierpliwiły się, gdyż były pacjentami. Dziwne, przedtem, kiedy zabierano mnie do lecznicy, nikogo tu nie było. Ruszyłem w stronę swojego mieszkania i nagle po kilometrze stanąłem. Znów usłyszałem ten ryk. To było dość straszne... Czy ten stwór mnie prześladował? Czemu? Już zrobił mi ranę, choć tylko za niebolesne uderzenie. Nagle kiedy znów ruszyłem trochę speszony, on, Herakef, zagrodził mi drogę. Obszedłem go i wzleciałem do góry, gdyż przedtem miałem skrzydła schowane pod skórą. Poleciałem najwyżej, jak mogłem, gdyż wyżej ciśnienie rozwaliłoby mnie. Myślałem, że wąż nic mi już nie zrobi, lecz on tylko swobodnie podniósł głowę, a był na wysokości tej samej, co ja. Przełknąłem ślinę i przestałem machać skrzydłami. Zacząłem spadać, a dwa centymetry nad ziemią rozłożyłem je ponownie robiąc przy tym przewrotkę w powietrzu i lecąc tak, jak najszybciej potrafię. Herakef uznał to za zabawę i zaczął za mną pełznąć. Leciałem jeszcze szybciej, po czym schowałem skrzydła pod skórę, a sam teleportowałem się...Właśnie! Jak mogłem być tak głupi? Stanąłem przed nim.
- Chcesz się pobawić? Złap mnie. - rzekłem do zwierzęcia, a to chciało dotknąć mnie swoją paszczą. Ja teleportowałem się w inne miejsce i robiłem tak ciągle, wciąż nie czując zmęczenia. Zwierzę upadło wykończone już po trzech godzinach takiej bieganiny, a ja wciąż tryskałem energią. W końcu przestałem i podszedłem do zwierzęcia. To patrzyło na mnie przez chwilę po czym zaczęło ryczeć. Teleportowałem się w "moje miejsce", przez co nie wiedziałem, co dalej się stało. Obmyśliłem plan, jak przenieść tego mutanta na jego teren, czyli Toxyczne Bagna. Teleportowałem się z powrotem do świata i zauważyłem, że gigant odchodzi. Jednak... Moje szczęście nie trwało zbyt długo... Obrócił się i mnie zauważył. -*Cholera* - pomyślałem. Co prawda lubiłem zwierzęta, ale nie jakieś hybrydy mutanty... Tego było za wiele. - Goń mnie! - wydarłem się na cały głos, a Herakef zaczął mnie gonić. Biegłem na Toxyczne Bagna, z duszą na ramieniu i sercu przy gardle, lecz nie zmieniałem kierunku biegu. Kiedy wbiegłem już na teren Bagien, on zatrzymał się.
- No chodź. Boisz się jakiegoś terenu na którym żyjesz? - zapytałem unosząc brwi. Wyraz jego pyska mówił "Nie bądź taki pewny siebie...", lecz nie zważałem na to.
- Słuchaj, ty... nie wiem nawet, czym jesteś, wiem tylko, że twoja nazwa to Herakef, ale słuchaj teraz uważnie: jeśli tu nie wejdziesz, nie wejdziesz tu nigdy, ale jednorożce zostaną gdzieś ukrywane. Więc...? - powiedziałem patrząc na niego a moje brwi uniosły się jeszcze bardziej, a wiatr rozwiał mój kaptur. Ten nagle odczepił się od bluzy i poleciał w górę. Kiedy próbowałem się wzbić w powietrze, nic. Spróbowałem kolejny raz, nic. Zaplątałem się o jakąś roślinę, która nie chciała puścić. Zakląłem cicho, a Herakef złapał materiał lecący ku niebu. Położył go przede mną, a ja trzymałem go łapą, by kolejny raz nie zwiał. Dopiero wtedy roślina rozluźniła swoje szczęki, gdyż był to okaz... Dziwaczny... Coś podobnego do rosiczki, a zwierzę wróciło na swój teren. Ja ruszyłem w kierunku swojej jaskini, lecz ciekawiło mnie coś jeszcze... Staliśmy na krawędzi terenów Watahy Krwawego Wzgórza, kiedy wokół mnie były jednorogie konie... Ale... gdzie one uciekły? Postanowiłem ich poszukać. Bez powiadomienia o tym kogokolwiek, wyniosłem się z terenów Watahy. Zacząłem ich szukać. Od razu nie mogę ich znaleźć, to jest pewne, ale... Jak daleko mogły pobiec takie konie? Mogą być teraz wszędzie. A jak przeszły do innego świata, o którym opowiadali mi bliscy, że tam jest ciepło... Zacząłem szukać szybciej i, o dziwo, znalazłem ślady. Pobiegłem za resztą tych śladów i ujrzałem stadko jednorożców. One zarżały i podbiegły do mnie, lecz nie pewnie.
- Witajcie... Nie bójcie się, Herakef już odszedł... - wyjaśniłem koniom i poprowadziłem je na tereny Watahy. Przeszliśmy na około od Toxycznych Bagien, by ten znowu ich nie wyczuł. Po chwili te piękne zwierzęta już pasły się na łące, a ja i inne wilki, przychodzące tu na spacer lub polowanie mogliśmy je podziwiać. Uśmiechnąłem się pod nosem, prawie nie widzialnie, lecz konie, które pasły się obok, z pewnością to zauważyły...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!