Poprzednie opowiadanie
Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej, gdyż taka okazja mogła być moją ostatnią deską ratunku, szansą na zrestartowanie wszystkiego, zaczęcie życia od zera. Pomimo iż moja egzystencja była dość krótka, chciałam zacząć od nowa póki posiadałam taką możliwość. Wbiegłam więc znów do swojej części mieszkania i przeszukiwałam pomieszczenie w poszukiwaniu wszystkich swoich szpargałów. Chustka, kolczyki, szalik, kilka płyt, które udało mi się zgromadzić, MP3 i słuchawki - tylko tyle potrzebowałam, by wyruszyć w podróż. Wiedziałam, że szczenięta w moim wieku powinny jeszcze pić mleko, ale wierzyłam w odporność swojego organizmu i postanowiłam przestawić się na mięso o wiele wcześniej, niż powinnam. W tym celu zabrałam spory kawałek jeleniego udźca z naszej spiżarni i wzięłam jeden kęs swymi jeszcze niezbyt wyrośniętymi zębami, po czym z trudem pogryzłam i przełknęłam pokarm. Wiedziałam, że organizm może na to źle zareagować, jednak nie miałam wyboru - musiałam nauczyć się funkcjonować bez matki i jakoś przetrwać. Wszystko zapakowałam do niewielkiego tobołka, który zarzuciłam na swój grzbiet i wybiegłam z jaskini, wpierw węsząc, czy matka nie jest gdzieś w pobliżu - nie chciałam być nakryta na ucieczce, gdyż mogło się to naprawdę źle skończyć. Gęste i wysokie runo leśne doskonale kamuflowało moją niewielką postać, dzięki czemu niedowidzący wilk mógł wziąć mnie za jakiś grzyb, martwego ptaka lub odrobinę śniegu. Pomimo, że ścieżka była kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, przedzierałam się przez prawie najniższą warstwę lasu, aby nie zostać zauważoną przez matkę, której obecność wyczułam. Trzymałam się jednak ścieżki, mając nadzieję, że podążał nią mój ojciec, którego chciałam odnaleźć. Z każdym oddechem czułam się coraz dziwniej, budziło się we mnie radosne uczucie wolności i jednoczesny strach, spowodowany zdaniem sobie sprawy z pochopności mojej być może i niegłupiej decyzji. Zastanawiając się, czy poradzę sobie sama, popadałam w coraz większą rozpacz, dopuszczając do świadomości fakt, że to niemożliwe, aby kilkudniowe szczenię przeżyło zupełnie samo, bez rodziców, w obcym, nieznanym, wielkim świecie. Wilki z watahy dobrze znały moją matkę i zdecydowanie nie miały o niej dobrej opinii, przez co również i mnie taką obdarzyły i mijały obojętnie pozostawiając mnie samą sobie, na pewną śmierć. Oglądałam się za każdym z tych niezliczonych obrazów czystej bezduszności, wzrokiem nienawistnym i pełnym szczerego współczucia dla skamieniałego serca. Traciłam nadzieję, że będzie dobrze, gdy siedząc na skraju ścieżki około kilometr od granicy watahy, zaczęły krążyć nade mną kruki, w naszej watasze zabobonnie uznawane za istoty zwiastujące długą i trudną śmierć w najcięższych męczarniach, jakie znała dusza, której się objawiały. Nie zważając na to, westchnęłam głośno, zarzuciłam pakunek na grzbiet i wyruszyłam w dalszą podróż w nieznane. Z każdym kolejnym oddechem bicie serca przyspieszało, podobnie jak mój marsz. Wiedziałam, że widziało mnie sporo wilków i prędzej czy później matka wracając do jaskini po ucieczce od konsekwencji własnych czynów dowie się, że widziano jej córkę niedaleko granic. Znając ją, gdyby mnie dorwała, nie pozostałoby ze mnie zbyt wiele, a ja nie miałam zamiaru umierać w tak haniebny sposób.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - Usłyszałam głos za sobą i odwróciłam się szybko, rozpoznając osobę mówiącą jedynie dzięki tonacji i barwie. Był to syn bety.
- Tak. - Uśmiechnęłam się niewesoło i sztucznie w stronę dostojnego wilka.
- Odważny z ciebie szczeniak. Zostawiasz tutaj świetlaną przyszłość, wiesz o tym?
- Wątpię, aby rozszarpanie przez własną rodzicielkę można było nazwać świetlaną przyszłością. - Odpowiedziałam, a wilk pokiwał głową, przyznając mi rację.
- Gdzie zamierzasz pójść? - Zapytał.
- Planuję odszukać mojego ojca. - Odparłam krótko i szczerze.
- Uważasz, że będzie on lepszy aniżeli twoja matka?
- Nie ma gorszego potwora, niż ona. - Skwitowałam i spojrzałam przed siebie, a wilk odpowiednio odebrał ten gest, skinął głową, pożegnał się i pozwolił mi iść dalej.
Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej, gdyż taka okazja mogła być moją ostatnią deską ratunku, szansą na zrestartowanie wszystkiego, zaczęcie życia od zera. Pomimo iż moja egzystencja była dość krótka, chciałam zacząć od nowa póki posiadałam taką możliwość. Wbiegłam więc znów do swojej części mieszkania i przeszukiwałam pomieszczenie w poszukiwaniu wszystkich swoich szpargałów. Chustka, kolczyki, szalik, kilka płyt, które udało mi się zgromadzić, MP3 i słuchawki - tylko tyle potrzebowałam, by wyruszyć w podróż. Wiedziałam, że szczenięta w moim wieku powinny jeszcze pić mleko, ale wierzyłam w odporność swojego organizmu i postanowiłam przestawić się na mięso o wiele wcześniej, niż powinnam. W tym celu zabrałam spory kawałek jeleniego udźca z naszej spiżarni i wzięłam jeden kęs swymi jeszcze niezbyt wyrośniętymi zębami, po czym z trudem pogryzłam i przełknęłam pokarm. Wiedziałam, że organizm może na to źle zareagować, jednak nie miałam wyboru - musiałam nauczyć się funkcjonować bez matki i jakoś przetrwać. Wszystko zapakowałam do niewielkiego tobołka, który zarzuciłam na swój grzbiet i wybiegłam z jaskini, wpierw węsząc, czy matka nie jest gdzieś w pobliżu - nie chciałam być nakryta na ucieczce, gdyż mogło się to naprawdę źle skończyć. Gęste i wysokie runo leśne doskonale kamuflowało moją niewielką postać, dzięki czemu niedowidzący wilk mógł wziąć mnie za jakiś grzyb, martwego ptaka lub odrobinę śniegu. Pomimo, że ścieżka była kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, przedzierałam się przez prawie najniższą warstwę lasu, aby nie zostać zauważoną przez matkę, której obecność wyczułam. Trzymałam się jednak ścieżki, mając nadzieję, że podążał nią mój ojciec, którego chciałam odnaleźć. Z każdym oddechem czułam się coraz dziwniej, budziło się we mnie radosne uczucie wolności i jednoczesny strach, spowodowany zdaniem sobie sprawy z pochopności mojej być może i niegłupiej decyzji. Zastanawiając się, czy poradzę sobie sama, popadałam w coraz większą rozpacz, dopuszczając do świadomości fakt, że to niemożliwe, aby kilkudniowe szczenię przeżyło zupełnie samo, bez rodziców, w obcym, nieznanym, wielkim świecie. Wilki z watahy dobrze znały moją matkę i zdecydowanie nie miały o niej dobrej opinii, przez co również i mnie taką obdarzyły i mijały obojętnie pozostawiając mnie samą sobie, na pewną śmierć. Oglądałam się za każdym z tych niezliczonych obrazów czystej bezduszności, wzrokiem nienawistnym i pełnym szczerego współczucia dla skamieniałego serca. Traciłam nadzieję, że będzie dobrze, gdy siedząc na skraju ścieżki około kilometr od granicy watahy, zaczęły krążyć nade mną kruki, w naszej watasze zabobonnie uznawane za istoty zwiastujące długą i trudną śmierć w najcięższych męczarniach, jakie znała dusza, której się objawiały. Nie zważając na to, westchnęłam głośno, zarzuciłam pakunek na grzbiet i wyruszyłam w dalszą podróż w nieznane. Z każdym kolejnym oddechem bicie serca przyspieszało, podobnie jak mój marsz. Wiedziałam, że widziało mnie sporo wilków i prędzej czy później matka wracając do jaskini po ucieczce od konsekwencji własnych czynów dowie się, że widziano jej córkę niedaleko granic. Znając ją, gdyby mnie dorwała, nie pozostałoby ze mnie zbyt wiele, a ja nie miałam zamiaru umierać w tak haniebny sposób.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - Usłyszałam głos za sobą i odwróciłam się szybko, rozpoznając osobę mówiącą jedynie dzięki tonacji i barwie. Był to syn bety.
- Tak. - Uśmiechnęłam się niewesoło i sztucznie w stronę dostojnego wilka.
- Odważny z ciebie szczeniak. Zostawiasz tutaj świetlaną przyszłość, wiesz o tym?
- Wątpię, aby rozszarpanie przez własną rodzicielkę można było nazwać świetlaną przyszłością. - Odpowiedziałam, a wilk pokiwał głową, przyznając mi rację.
- Gdzie zamierzasz pójść? - Zapytał.
- Planuję odszukać mojego ojca. - Odparłam krótko i szczerze.
- Uważasz, że będzie on lepszy aniżeli twoja matka?
- Nie ma gorszego potwora, niż ona. - Skwitowałam i spojrzałam przed siebie, a wilk odpowiednio odebrał ten gest, skinął głową, pożegnał się i pozwolił mi iść dalej.