W Luminosum Iter wilki są zawsze bardzo zgrane i atmosfera panująca w Klanie jest naprawdę wspaniała, ale tylko dla wilków o ekstrawertycznych osobowościach. Odkąd Simon odszedł, nie wiedziałam co ze sobą robić, czułam się bardzo zagubiona i przygnębiona. Wszyscy mówili, że muszę się z tym w końcu pogodzić, bo mam przed sobą jeszcze całe życie i pewnie jeszcze okrutny los odbierze mi niejedną ważną dla mnie osobę. A ja miałam nadzieję, że śmierć najpierw zabierze mnie. Naprawdę, miałam dosyć. Czułam, że moje otoczenie staje się coraz bardziej toksyczne.
Czułam, że już nikt mnie nie dostrzega. Simon dawał mi siłę. Bez niego byłam nikim. W sumie, nawet kiedy żył miałam takie wrażenie. Jednak ostatnio to zaczęło się nasilać.
Wilki rozmawiały ze sobą o deszczu spadających gwiazd, który miał być połączony z wielką bitwą na śnieżki. Wszyscy wzajemnie się zapraszali i umawiali się, a mi nikt nie raczył o tym powiedzie, pomimo że czasami stałam bardzo blisko dyskutujących o tym wilków. Czułam się po prostu ignorowana, tak jakbym nie istniała. A może myśleli, że po co mają mnie zapraszać, skoro wiadomo, że i tak się nie pojawię? Prawda była taka, że brakowało mi innych i chciałam zacząć odbudowywać stare kontakty i nawiązywać nowe. W tego typu sprawach byłam bardzo opóźniona. Wilki w moim wieku miały już swojego partnera, szczenięta i masę przyjaciół. A ja? Wciąż mieszkałam sama, mając jedynie gitarę i żyletki.
Nie odpowiadało mi to. Miałam już dość swojej samotności, tej smutnej aury, którą roztaczałam wokół siebie. Ale co miałam zrobić, aby się zmienić? Nie miałam na to najmniejszego pomysłu. Chciałam jakoś zaistnieć, być wyjątkowa w jakiejś kwestii. Być podziwiana, szanowana i lubiana. Dlatego stwierdziłam, że pójdę na tą imprezę. I pokażę, że już się nie boję. Że dam radę. Przełamię swoje problemy społeczne. Chciałam pokazać, że nie jestem taka, jak wszyscy myślą. Że też potrafię mieć zdanie na jakiś temat, a nie tylko przytakiwać. Że nie jestem jedynie uległym emosiem, ale też wilczycą, która potrafi walczyć o swoje i wcale nie ma lęku przed innymi wilkami.
Jednak bycie porażką chyba jest mi po prostu przeznaczone.
Zjawiłam się o odpowiedniej godzinie. Było już ciemno i bardzo zimno, niebo było pełne gwiazd i bez ani jednej chmurki. Wilki zgromadziły się w kręgu przy sporym ognisku i rozmawiały ze sobą, robiąc niesamowity szum. Bardzo bolała mnie od tego głowa, ale wiedziałam, że muszę przezwyciężyć ból i słabości, jeśli chcę, by ktoś mnie zauważył.
Siedziałam dosyć blisko Zera, więc postanowiłam, że się do niego odezwę. Najpierw jednak musiałam przysłuchać się rozmowie jego, Echo, Estranged i Clive’a. Rozmawiali chyba o muzyce, swoich ulubionych gatunkach i zespołach. U mnie był to temat rzeka, muzyka stanowiła ogromną część mojego życia.
- Ja najbardziej lubię wszelkie odmiany metalu – Wtrąciłam się do rozmowy, kiedy nastała chwilka cisza.
- O, Lost, nie zauważyłam cię – Uśmiechnęła się Estranged. – Jesteś taka niziutka i czarna, nie widać cię na tle tego nieba. – Wracając, uważam że alternatywa to naprawdę fajny rodzaj muzyki.
- Też tak uważam – Ponownie wtrąciłam, jednak szybko zostałam zagłuszona przez Clive’a, który zaczął pytać Estranged o jej ulubionych wykonawców. Wszyscy śmiali się wzajemnie ze swoich żartów, ale kiedy ja mówiłam coś, co moim zdaniem było śmieszne, wszyscy na chwilę przestawali mówić. Nie wiedziałam, co sobie myśleli, ale raczej nie było to nic przyjemnego. Wiedziałam, że pewnie nie chcą źle, w końcu byliśmy Klanem. Ale jak widać, zbłaźniłam się przed nimi. Nieważne jakiej rangi byłam, czułam się okropnie. Jak jakiś odmieniec, wygnaniec, osoba potępiona albo niepełnosprawna umysłowo.
Z trudem powstrzymywałam cisnące mi się do oczu łzy. Chciałam, by wyszło dobrze, chciałam się otworzyć i nawiązać kontakt. Simon powiedział mi, że ze stanów depresyjnych ma się dwa wyjścia: albo popełnia się samobójstwo, albo szuka pomocy u innych. Jak widać, dla mnie nie było wyboru.
Czułam, że nie jestem w stanie już dłużej powstrzymywać łez, więc odeszłam z miejsca spotkania. Nikt nawet nie zauważył mojego wyjścia, podobnie zresztą jak przybycia. W lesie, ciemnym i gęstym, odpuściłam. Biegłam przed siebie płacząc i z trudem mijając drzewa ze względu na pole widzenia ograniczone łzami i ciemnością. Wreszcie wywróciłam się o korzeń.
- Nawet biegać nie umiesz jak należy! – Wrzasnęłam do siebie, dopowiadając przy okazji wiązankę i parę obelg na swój własny temat. Pozbierałam się i wtedy zauważyłam jakiś cień, który wpatrywał się w księżyc. Po figurze widziałam, że to raczej wadera. Zaczęłam się niepewnie zbliżać. – Hej… A ty czemu nie jesteś na nocy spadających gwiazd? - Zapytałam, lekko łamiącym się głosem.
< Endless? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!