Jak co dzień podniosłam się i przetarłam ślepia. Nie miałam pomysłu co zrobić ze swoją egzystencją. Kolejny dzień, spędzony na poszukiwaniu Corsair'a... nie, to na pewno nie było to, czego chciałam. Postanowiłam wybrać się na spacer, jednak nie taki zwykły - stwierdziłam, że pójdę za posiadane przez nas tereny. Wyprawa zapowiadała się całkiem ciekawie. Pomimo siarczystego mrozu, panującego praktycznie od zeszłej nocy, przez rzadkie chmury przebijały się promienie słońca. Powodowało to charakterystyczne skrzenie się śniegu, a całości klimatu dopełniało piękne, błękitne niebo. Wyruszyłam przed siebie i już po trzydziestu minutach dotarłam do granicy. Ogólnie, nie spodziewałam się cudów, liczyłam jedynie na nowe widoki. Już po niecałych dwóch godzinach krajobraz zaczął się zmieniać, lekko górzysty teren zamienił się w pokryte śniegiem połacie pustej przestrzeni. Poza białą warstwą nie było tam nic szczególnego. Jednak po dłuższym marszu dało się odczuć, że cały ten pseudo step przypomina raczej lej. Tak oto znalazłam się na samym jego środku. Był on najniżej położony, a jego średnica wynosiła blisko pięciu metrów. Zapewne nie zostałabym tam długo, gdyby nie fakt, że jeden z kamieni, który nie był do końca przykryty śniegiem, obfitował w runy. Symbole, dziwne znaki przypominające litery... tego typu rzeczy znajdowały się na głazie mniej więcej mojego wzrostu. Zaczęłam odsypywać śnieg, a już po chwili zorientowałam się , że stoję w swego rodzaju kamiennym okręgu. Niestety, reszta kamieni była po prostu rozkruszona, a ich szczątki walały się gęsto pod łapami. W centralnym punkcie owego okręgu znajdowało się coś na wzór urny. W chwili uchylenia wieka, fioletowy blask rozszedł się po okolicy. Moim oczom ukazał się wisiorek zrobiony z fiolki, oraz dziwnej materii zamkniętej w jej środku. To właśnie ona emanowała tą magiczną poświatą. Z racji, iż w zimę czas płynie "szybciej", postanowiłam zawrócić, aby nie musieć łapać zwierzyny na kolację w całkowitym zmroku. Jednak chciałam obrócić się zbyt szybko. Jeden z odłamków skalnych obluzował się, a ja runęłam przed siebie feralnie trafiając na kolejny kamień łapą ze znalezionym amuletem. Szkło w fiolce rozbiło się, a kilka jego odłamków rozcięło moją skórę, plamiąc futro na karmazynowy kolor. Zajęłam się ranami, zupełnie ignorując dym, wydobyty z wnętrza szklanej błyskotki.
- Pieczęć, która uwięziła mnie na setki lat została zniszczona, czy będziesz na tyle łaskawa i złączysz ze mną swój los? - Zapytał dziwnie donośny głos.
W chwili, gdy podniosłam wzrok, moim oczom ukazał się wilk, jednak nie taki zwykły. Jego oczy były zbudowane z gwiazd, a cała reszta ciała przypominała bezchmurne niebo w gwieździstą noc.
- Em, tak... jasne... - Powiedziałam bardzo zmieszana, bo zwyczajnie nie wiedziałam co powiedzieć.
- Aby zawiązać przysięgę, potrzebujesz jakiegoś przedmiotu, a gdy to się stanie, będę ci służyć aż do śmierci. Czy posiadasz jakikolwiek przedmiot?
Zaczęłam drapać się po szyi w celu wymyślenia rozwiązania. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie w jakim szoku byłam. Dość szybko zdjęłam noszoną przeze mnie obrożę, wyciągając ją w stronę nieznajomego.
- Nie wiem co chcesz zrobić, ale zanim coś się stanie... powiedz, jak się nazywasz?
- Możesz nazywać mnie jak chcesz, natomiast większość mówi na mnie Zbłąkana Dusza.
Dopisek: Przepraszam za jakość opowiadania. Okres świąteczny nie pomaga w przypływie weny, a roboty jest dość sporo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw po sobie ślad!