sobota, 2 stycznia 2016

Od Black Orchid - Czy już pora to zakończyć?

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Od kilku dni nie odczuwałam żadnych skurczy, dziecko przestało kopać... nie czułam tej dziwnej więzi między matką, a szczenięciem. Pełna spokoju czekałam do pierwszego styczna. Przeczekałam cały dzień, czekając na ten moment.... minęła dwunasta, pierwsza, druga... osiemnasta, dwudziesta trzecia... już pełna strachu położyłam łeb na posłaniu, ułożyłam się tak, jakby mój partner nadal trzymał swoją łapę na mym boku. Ze łzami w oczach zasnęłam. Następnego dnia od razu poszłam do Makki, miałam dość niepewności, byłam gotowa spędzić u niej cały dzień, jeśli miałoby to znaczyć urodziny mojej córeczki. W chwili, gdy stanęłam w drzwiach jaskini prawie od razu poczułam na sobie nerwowe spojrzenie samicy. 
- Black, dlaczego wczoraj nie przyszłaś? Termin porodu miałaś wyznaczony na pierwszego stycznia...
- Gdyby coś się działo, dałabym ci znać. - Powiedziałam łamiącym się głosem, czując jak ból rozchodzi mi się po podbrzuszu. - Chyba się zaczyna... - Wyszeptałam podchodząc do wadery. 
Makka pomogła mi ułożyć się w miarę wygodnej pozycji i przygotowała się do przyjęcia porodu. Każdy bodziec, który docierał do mojego organizmu mogłam określić najgorszym w moim życiu. Jednak wciąż żyłam nadzieją, że cały ten ból przybliży mnie do poznania małej istotki, która nosiła w sobie cześć mojego zmarłego partnera. To była jedyna rzecz, która mi po nim pozostała... 
- Black... - Zaczęła niepewnie Makka. - Powiedz mi, czy na ostatniej imprezie cokolwiek piłaś? 
- Nie, nie ruszałam alkoholu od dnia śmierci Mirror'a. A coś się stało? Mogę ją zobaczyć? - Pytałam, czując, jak ciepłe łzy ściekają wzdłuż pyska. 
- Na prawdę nie chcę tego mówić, Black, ale ona nie żyje. Poroniłaś... 
Zamilkłam, moja jedyna nadzieja na szczęśliwe życie właśnie odeszła. Zaczęłam powoli szlochać, próbowałam zobaczyć coś, co rozwijało się we mnie przez ostatnie miesiące...
- Black, wiem jak się czujesz, ale uwierz, to nie jest powód aby działaś pochopnie. 
- Gówno wiesz. - Wyszeptałam z goryczą w głosie. - Nie obwiniam cię za jej śmierć, ale nie masz prawa mówić, że wiesz co czuję! Nie widziałaś na własne oczy śmierci partnera, nie musiałaś cierpieć patrząc na te wszystkie pary... - Kontynuując monolog zsunęłam się ze stołu operacyjnego, uderzając łbem o kamienną podłogę. Poczułam zapach brunatnej cieczy wyciekającej z rozciętego na wskutek upadku łuku brwiowego. Ostatkiem sił podniosłam się i wytoczyłam z jaskini. Łapy mi drżały, w głowie czułam zawroty, łzy zamarzały na policzkach od zimnego wiatru... po blisko godzinie wyczerpującego marszu dowlekłam się do jaskini. Przed wejściem do niej stał czarny basior... 
- Black, jak się czujesz? 
- Spierdalaj od wejścia. W tej chwili. 
- Ale co się...?
- Wypierda.laj, w tej kurewskiej chwili! - Wrzasnęłam nie kontrolując poirytowania.
- Co się stało? - Silence wciąż drążył temat wchodząc za mną do środka. Bez słowa wyciągnęłam zza naszego posłania litrową butelkę wiśniówki. Otworzyłam, powąchałam... i wypiłam duszkiem blisko jednej trzeciej butelki. 
- Poroniłam, Silence, poroniłam. - Słowa pomieszane z płaczem rozbiły się o puste ściany jaskini.

Black Orchid utraciła szczenię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!