niedziela, 13 grudnia 2015

Od Luin Fei - Nowa wataha, czyli jak tu dotarłam

UWAGA, PONIŻSZY TEKST ZAWIERA WULGARYZMY! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Stale podążałam za siostrą. Od czasu ostatniej sprzeczki z ojcem wcale się do siebie nie odzywamy. Miałam już serdecznie dosyć ciągłego łażenia w celu znalezienia nowego domu. Nowy dom... dobre określenie... no ale przecież wiadomo, że rodzinnej watahy nic nie może zastąpić, chociażby w tej nowej było o niebo lepiej. W każdym razie, powracając do tego, co się działo przed dotarciem: siostra miała mnie po prostu serdecznie dosyć. Nie wiem jak mogła uwierzyć temu gamoniowi, no ale cóż... uwierzyła. Biegu wydarzeń nie zmienisz. Pewnego dnia przemierzyłyśmy naprawdę długą drogę.
- Jestem zmęczona... Łapy mnie bolą, jestem głodna... - powiedziałam.
- Pierdol się... - mruknęła prawie niesłyszalnie. - Trzeba było zostać z tym debilem.
- Myślałam, że mi doradzisz... co robić... - szepnęłam.
- Ja mam ci pomóc?! Czy ty kurwa wiesz, co zrobiłaś?! Jak mi się odwdzięczyłaś?! Czekaj, ja ci doradzę, pomogę! - krzyknęła moja siostra po czym złapała mnie za kark i rzuciła o pobliską skałę. Ja tylko cicho zaskomlałam osuwając się na ziemię. 
- Zabij mnie... Ja już nie mogę... - powiedziałam bezsilnie stojąc na chwiejnych łapach.
- Nie. Na mnie nie licz, ja ci nie pomogę, dotarło? A może sylabami? Albo literami, jak do szczeniaczka? - spytała złośliwie.
- *Dlaczego... dlaczego ona to robi?* - pomyślałam. - *No ale dobrze... jeśli nie chce mnie zabić... zrobię to sama... a ona nawet się nie spostrzeże, kiedy będę już martwa!* - Po tych ''słowach'' skierowanych do samej siebie przypatrywałam się jakiś czas Death. Tak... po prostu. Upolowała krowę. Miałam nadzieję, że się ze mną podzieli. Ona jednak jakby zupełnie o mnie zapomniała.
- Dasz mi kawałek? - zapytałam z nadzieją.
- Nie. - odparła Death.
- *Jeszcze do mnie przyleziesz prosząc o pomoc, a wtedy ja ci się tak samo odwdzięczę...* - pomyślałam znowu, po czym ruszyłam za siostrą. Potem znalazłyśmy się na terenie watahy. Stałam w odległości kilkunastu kroków od Death, gdy ta rozmawiała z alfą tejże watahy. Ona miała wszystkiego dosyć, a ja byłam zadowolona ze względu znalezienia swojego miejsca na ziemi. Przyjęli ją... potem przyszła kolej na mnie. Odpowiadałam na pytania Flash'a, po czym zostałam przyjęta. Byłam tak szczęśliwa, iż miałam rzucić się basiorowi na szyję... zamiast tego jednak szepnęłam tylko ''Dziękuję''. Stanowczo udałam się za waderą. Jednak gdy miałam wchodzić do jaskini, którą wybrała, zawróciłam w przeciwnym kierunku. Nagle znaki na mym ciele poczęły błyszczeć. Postanowiłam pójść... gdziekolwiek, oby szybko. Zmierzałam w kierunku księżyca, gdy nagle dostrzegłam jaskinię. To była lecznica.
- Może mi pomogą... - pomyślałam po czym niepewnym krokiem udałam się ku wejściu. Jak się okazało zastałam zaproszona przez młodego basiora. Miał biało-brązowe futro i niebieskie oczy. Najbardziej jednak moją uwagę przykuł złoty zegarek, który miał na szyi. Basior wyglądał może na rok. W każdym razie mi pomógł. Uleczył moje rany, zaś ja na chwilę zapomniałam o cierpieniu. Potem wróciłam do nowej jaskini, nadal mając obraz wilka przed oczami. Mam nadzieję że jeszcze go spotkam. Nie chciałam wchodzić do jaskini, ponieważ wiedziałam, że Death mogłaby mnie wyrzucić. Dla bezpieczeństwa zasnęłam na zewnątrz zakopując się po uszy w miękkim śniegu.

<Hector? Może zaczniemy się spotykać? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!