sobota, 9 lipca 2016

Od Silence'a - C.D. Grace ''Deszcz meteorytów''


Noc, moim osobistym zdaniem jest to najpiękniejsza pora w ciągu 24 godzin. Piękne, gwieździste niebo, które nas zastało, przebijało się przez korony drzew. Wiedziałem, że para alfa rozstawili warty... jednak trochę bolało mnie to, że jedyne, co mogłem zrobić, to podać kilka wskazówek mniej doświadczonym wilkom. Rana znajdująca się na moim boku, powstała na wskutek trafienia odłamka meteoru, wyglądała dość paskudnie, a większość przyłożonych do niej okładów dość szybko musiała być wymieniana. 
- Boli... boli... przestań to ruszać, do cholery! - Warknąłem wyraźnie poirytowany ciągłymi zmianami bandaży i ziołowych okładów. 
- Milcz, kretynie. - Syk przesiąknięty zmęczeniem przedarł się przez usta wadery. Po raz pierwszy słyszałem od niej odzywkę tego typu. 
W geście sprzeciwu, oparłem się na sztucznej kończynie, oświadczając, że idę obejść obozowisko. Black Orchid nie wyraziła jednak zgody. A uświadomiła mnie o tym, dosłownie odczepiając mechaniczną część mnie. Byłem tego nieświadomy, więc z cichym stęknięciem upadłem na bok. Cała sytuacja musiała wyglądać przekomicznie, o czym uświadomił mnie głośny śmiech Patton'a.
- I z czego rżysz?! - Parsknąłem, próbując wypatrzeć samca w gęstwinie, rozświetlanej przez spore ognisko. 
- Z ciebie, kto by pomyślał... Buntownik... Zawsze mający swoje zdanie, uparty i zarazem głupi... uległy jednej waderze. 
- Patton, dla twojego dobra, lepiej zamilcz. 
- A co, dogonisz mnie? Wybacz, ale nie wydaje mi się, żebyś umiał chodzić o trzech łapach. 
- Jak cię zaraz... - Nie udało mi się dokończyć. Ból w boku był na tyle silny, że pozwolił mi jedynie lekko przemieścić się wprzód. Po chwili między mną, a samcem beta stanęła wyraźnie zmęczona, zestresowana oraz doprowadzona do stanu czystej wściekłości samica. 
- Silence... pysk do góry. - Powiedziała.
- Że co? 
- Słyszałeś, i nie zmuszaj mnie, abym powtarzała. 
Wykonałem polecenie, które okazało się tylko podpuchą. Po tym, jak moja głowa uniosła się nad ziemię, prawie od razu odskoczyła w lewą stronę, a na policzku pojawił się lekko czerwony ślad. 
- Skończ marnować mój czas i chęci! To, co masz na boku wygląda na serio źle, ale jeśli sam chcesz się z tym pierdolić, to proszę! - Wrzasnęła, rzucając we mnie prowizorycznymi igłami, nićmi i opatrunkami. 
Popatrzyliśmy po sobie. Zarówno ja, jak i mój rozmówca byliśmy poważnie zaskoczeni. 
- Czy tylko mi się wydaje, że coś w niej pękło? - Zaczął samiec beta.
- Tak, najwyraźniej. Ta rana jest aż tak zła? - Zapytałem, obracając się na bok. 
- Nie, akurat w tym Black lekko przesadziła, to w większości rozcięta skóra, a sam mięsień nie wydaje się być uszkodzony.
Sycząc z bólu podniosłem się do pozycji siedzącej, a po kilku chwilach stałem znów na czterech łapach. Nie odzywając się do Patton'a ruszyłem za samicą, która najwyraźniej nie odeszła za daleko. Cichy szloch prowadził mnie dość dobrze, a po krótkiej chwili moim oczom ukazała się zapłakana Black. Powoli usiadłem naprzeciwko niej, spoglądając pomiędzy palcami, którymi dość skutecznie zasłoniła swój pysk. 
- Wiesz, nie chciałem cię urazić...
- ...
- Black, ja... przepraszam. Naprawdę nie wiem co zrobiłem źle i chciałbym, abyś mi to powiedziała. 
- Mam ci to wyłożyć... znasz moją historię, prawda!? 
- Tak.
- Przez chwilę znów poczułam się jak... jak śmieć. Jak osoba, która istnieje tylko w tym świecie... jakbym była dla was nikim. Próbowałam zatamować krwotok... zszyć tą ranę, a ty... Znów ją sobie rozdrapałeś. - Mówiąc to, oparła łeb na mojej klatce piersiowej. - Boję się, Sil. Boję się tego świata. Coś jest nie tak... Znam to uczucie... to nie jest coś, co mogę zignorować. Boję się, Sil... boję się...
Delikatnie objąłem ją zdrową łapą, przyciskając do siebie. 
- Wiesz dlaczego po ciebie wróciłem? 
- Nie, i dalej się nad tym zastanawiam. 
- Obiecałem sobie, że pokarzę ci ten świat. Nauczę cię w nim egzystować, zasłonię własnym ciałem tyle razy, ile będzie trzeba... tylko proszę... nie mów więcej, że nie chcesz żyć. To boli bardziej, niż... -Mowę powoli przechodzącą w szept zagłuszyło ciche mruknięcie. Powieki przysłoniły jej piękne oczy, a klatka piersiowa delikatnie unosiła się w rytmie wdechu i wydechu. Ostrożnie położyłem Black, później samemu, zasłaniając jak największą część jej ciała. Do tej pory noce były zimne, ognisko było dość daleko... a ja nie miałem serca jej budzić. 

<Ktoś inny?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad!